W nowych nagraniach Mateusza Wysockiego zgłębia temat dubu i hip-hopu. Jest w tym bardzo dobry: robi utwory ciężkie, bitowe, ale marzycielskie.
Nie będę udawał, że jestem specjalistą od tych gatunków, że odbieram footwork jako coś więcej niż rzecz do posłuchania. Mogę jednak dać sobie prawo do oceny samego Fischerlego, który jest dla mnie twórcą wyrafinowanym, nieidącym na łatwiznę i pracowitym. Lubię jego obijające się od rytmu basy, lubię charakterystyczne szmery i upodobanie do detalu.
Na „Ptylotics” podobają mi się powolny, dubowy „Hex Swing”, gdzie barwa klawiszowej melodii przypomina kobiecy głos, wokalizę, oraz „Marshmallow Oar”, gdzie wśród dźwięków krótkich i jakby automatycznych powolutku rosną dłuższe, bardziej rozłożyste tematy. Pozornie pierwszy utwór jest lżejszy, bardziej przestrzenny, ale Wysocki umie nadać lekkość nawet drugiemu – nasyconemu basem i dobitnym rytmem.
Bardziej niż kalejdoskop, w którym te same szkiełka układają się w co rusz inny wzór, przypomina to bulgoczący kocioł, w którym na powierzchni wyłaniają się na pewien czas kolejne składniki zupy. Coś wychodzi na pierwszy plan, ale cała reszta nadal tam jest, wyłania się pomału i stopniowo wpycha się na eksponowane miejsce.
Po półgodzinnym „Ptylotics” warto posłuchać złożonego z dwóch dłuższych utworów „Groove 7”, innej nowości Fischerlego. Oba utwory są może nawet bardziej szczególarskie niż „Ptylotics” i wyposażone w szybkie nerwowe pulsy. Oprócz gumowych basów i rytmicznego trzasku słychać tu więcej niepokojących uderzeń w szkło, metal, drewno, plastik. To prawdziwa dwuczęściowa msza rytmu. Krótka, jak przystało na drugą dekadę XXI wieku.