Biegła w Różewiczu i warszawskich duetach Karolina Cicha ma nowy, w pełni autorski materiał. Jej głos jest wykorzystany (i nagrany) fenomenalnie. Słychać każde słowo, słychać każdy zakręt. Oddech. Po aktorsku Cicha (związana przez kilka lat z Gardzienicami) oddaje rozpisane wcześniej emocje.
Fragment, gdy w „Come Gentle Night” zmęczonym głosem wzdycha: „In the middle of the day I search for the moon”, wywołuje ciarki. Umiejętne dobranie proporcji – zwyczajność tematu i perfekcyjna interpretacja – sprawia, że to poezja, a nie zabawa w ładne piosenki.
Muszę zwrócić uwagę na niepotrzebne mieszanie tekstów polskich z angielskimi. Szkoda. To pogłębia wrażenie, że od połowy płyty, gdy po zmianie na angielski na moment wraca polski, kolejne utwory są wypełniaczami. Ostatnim świetnym jest ww. „Come...”. Później następują średnio udane próby wyrównania bardzo wysokiego poziomu pierwszej części albumu.
Wracam więc do atutów „Miękkich maszyn”. Cicha ma bardzo charakterystyczna barwę, jest pełna charyzmy, magnetyczna. Muzyka, którą napisała, jest podporządkowana słowom. Krakowsko-paryska, wyostrzona, z zacięciem artystycznym, akustyczna, tęskna, ale bardzo precyzyjna. Cicha to prawdziwa, komunikatywna artystka, bez przymiotnika awangardowa czy alternatywna.
Tekst ukazał się 26/4/12 w „Dużym Formacie” – w portalu więcej recenzji