Wiadomość numer jeden promująca nową płytę Lao Che brzmiała: „tym razem naprawdę bez konceptu”, co odnosiło się do tekstowej integralności każdego z trzech pierwszych nagrań płocczan: o Słowiańszczyźnie, Powstaniu i Bogu (i człowieku). Muzycznie zawsze było eklektycznie i to się nie zmienia. Za to teksty są teraz bardziej zróżnicowane, choć wciąż, jak to u Spiętego, hermetyczne, napisane kodem ze skojarzeń, cytatów i zabawnych, egzotycznych (czasowo, nie przestrzennie) słów.
Wyciągnąć z tego tzw. przekaz nie jest łatwo, bo np. na centralna, najważniejsza strofa płyty wygląda tak: „AC piorun DC, człowieku, kocham cię / zadzieram kiecę i lecę”. Podmiot liryczny jest więc prądem, kocha ludzi i chce, żeby czytali wiersze dla dzieci Tuwima („I przepływa dobry duch / elektryczny anioł stróż / kontakt klik, światło pstryk / głowę w puchu złóż”). Nie wiem, o czym musiałby napisać Spięty, żeby mu nie wyszło o Bogu, duchu, aniołach i umiłowaniu człowieka.
Pisze w „Wielkim Kryzysie” o kryzysie zaskakującym od zakrystii: „Z wyznaniem wiary się złapie za bary / skrzydłom twórczości policzy kości”. Hubert Dobaczewski dba, żeby nie zachwiała się wiara słuchaczy w to, że fundamentem jego twórczości są wartości chrześcijańskie. Przebojowy „Czas” zaczyna się od zalecenia „czekaj dni siedem”, a później podmiot liryczny przestrzega, że „ten, który minął, do ciebie nie należał / i ten, który nadejdzie, także twój nie będzie”. Przechodzi mnie dreszcz niczym w bazylice Mariackiej w kwietniowy poranek, ale puentą tego tekstu są słowa: „jest tylko tu i teraz”. Zaskakujące? Tak samo jak klawiszowe przegięcie płyty, czasem w stylu Kombi, czasem „Nowej Aleksandrii” Siekiery. Zaraz, zaraz, a kto to wpisał „Ludzi wschodu” w Powstanie Warszawskie?
Zespół tak jak wcześniej licytuje się na pomysły, gdzie tylko się da – wciska smaczki, patenty, błyskotki, nie daje to jednak wrażenia przeładowania płyty tymi atrakcjami, jak było na „Gospel”. Przebojem „Prądu stałego” jest na pewno „Czas”, utwór dobitnie pokazujący, że gwiazdą Lao Che jest – obok klawiszowca Wieży – basista Rysiek. Cudownie zacina się na drugim planie gitara, klawisze grają coś jak, a niech tam – Pink Floyd (np. na płycie „Animals”), bit prosty, jak zwolnione „Hydropiekłowstąpienie”, trudno. „Dłonie” to następny przykład ciekawej mikstury z Siekiery (klawisze) i Maanamu (gitara, no i tekst). Nie mogę się przyzwyczaić, znów najwięcej oczekiwałem od wokalisty, który chyba nie bez ulgi (i z sukcesem) chowa się w cieniu kolegów.
„Kryminał” to znów świetny, gęsty rytm i jeden z nielicznych tekstów typu historyjka, znów z – tym razem nienachalnymi – odwołaniami do Biblii („niech sądzić mnie biorą (...) czeka na werdykt wśród łotrów, łotrzyków”). Do zasług klawiszowca trzeba zaliczyć zabójczą „Zimę stulecia” zamykającą „Prąd stały” – klawisz nie jest już chłodny, plamisty, jakby Filary z Pidżamy Porno grał „Ulice jak stygmaty”; na koniec gra rześką, jasną melodię. Super jest tytułowy marsz – gitarowe refleksy „Powstania” grają na elektronowych zgrzytach i brzdękach, szumnie i patetycznie trąbią klawisze, znów przesterowany bas w roli głównej. Czy to próba otrząśnięcia się z legendy „Powstania”? „Krzywousty” wyróżnia się refrenem à la Klausa Mitffocha „Muł pancerny”. Z drugiej strony w zwrotce dominuje zimna elektronika w stylu „Antyszant” Spiętego, więc Kraftwerk. Zespół gra naprawdę solidnie, precyzyjnie – jest to taki stylowy, hałaśliwy utwór Lao Che, gniotący i niewygodny – natomiast wokalista zadowala się nudnym bełkotem.
Spięty nigdy nie był kandydatem do miana głosu pokolenia, nie pisał też dla pensjonarek – o motylkach, delfinkach w brzuchu, jakoś nie chciał uchwycić klimatu miejskich imprez nowego stulecia ani pastelowych lat peerelowskiej edukacji. Nie ubolewał nad rozkładem więzi międzyludzkich wskutek działań krwiożerczego kapitalizmu, tak jak teraz nie przestrzega przed uzależnieniem się ludzkości od urządzeń na prąd.
Siła Spiętego polega na umiejętności kompilowania tekstów z przeczytanych, zasłyszanych, wygrzebanych z pamięci zdań, sformułowań i słów. Jasne, że inną pracę musiał wykonać przy „Powstaniu”, inną przy „Gospel”, a teraz „Prąd stały / prąd zmienny” podobnych ram tematycznych mu nie narzucił. Wokalnie angażuje się w nowe piosenki ze wszystkich sił, mimo że unika zbyt prostego „przekazu”, raczej układa wierszyki, fajnie brzmiące zdania. Cóż, to nie musi być zarzut. To Woody Allen powiedział: jeśli masz coś do przekazania, idź do Commercial Union. Flak się jednak we mnie przewraca, gdy w prawie każdym utworze Lao Che (nawet w tej wesolutkiej „Zimie stulecia”) słyszę, jak Spięty zawodzi, naśladując ni to głos proroka, ni zmory sennej. Moim zdaniem to psuje tę płytę. Kto jest nieczuły na te wysoce artystyczne piania, znajdzie na „Prądzie stałym / prądzie zmiennym” sporo dobrej muzycznej roboty. Inni niech dłużej zawieszą oko na świetnych grafikach w rozpoznawalnym stylu Krzysztofa Ostrowskiego (który kłania się Ericowi Drookerowi).
Tekst ukazał się w miesięczniku „Lampa” 4/2010