Paweł Szamburski i Patryk Zakrocki to zestaw nie do zdarcia. Muzyczni eksperymentatorzy – klarnecista i altowiolinista – występują wspólnie pod szyldem SzaZa. Tym razem do współpracy zaprosili wokalistkę Hannę Piosik i razem przyjęli szyld Lost Education.
Zakrocki i Szamburski Znakomicie wspólnie improwizują, ich granie często ściśle się splata z inną dziedziną sztuki, jak teatr czy film. W płycie „Book Of Dreams” chodzi poniekąd o literaturę i Williama S. Burroughsa (w tym roku przypada 20. rocznica śmierci pisarza). Ostatnią wydaną za jego życia książką była „My Education: A Book of Dreams”. Długowieczny bitnik znał wielu ważnych rockandrollowców i się z nimi lubił. Był kolegą Jimmy’ego Page’a, Kurta Cobaina czy Thurstona Moore’a z Sonic Youth. W owej ostatniej książce umieścił zapis wielu snów z kilkudziesięciu lat życia, dodał do tego jednak teksty nijak niezwiązane ze śnieniem.
Śpiewaniem, recytacją, improwizowaniem wokół tekstów z książki zajmuje się Piosik. Jej głos bywa spętany instrumentami lub wysunięty na pierwszy plan, przetworzony bądź podany wprost, ale artystka mówi słowami Burroughsa. Podstawą muzyczną są sugestywne partie klarnetu, altówki, mbiry (afrykański idiofon zwany też kalimbą czy zanzą), syntezatora Mooga. Z początku ten podkład koi, pierwszy utwór jest wręcz piękny, z biegiem minut do piosenek wkrada się niepokój i – jak to w snach – nie zawsze logiczne komplikacje.
Burroughsa jest w popkulturze dużo. Narzuca się pytanie, na ile jest aktualny? Czy muzyka nim inspirowana potrzebuje słów? A może warto go mocniej „obrobić”? W słuchaniu „Book Of Dreams” często wraca do mnie nieprzyjemne uczucie, że powinienem znać treść tej nietłumaczonej nigdy na polski książki, może nawet ją cenić. Po kilkukrotnym przesłuchaniu płyty chcę poznać książkę.
Muzyczne działania Lost Education imponują – od muzyki kameralnej, przez jazz, artyści tworzą nawet podkłady niemal hiphopowe („Some Sort Of Skin”). Trochę głupio o tym pisać, ale jest tak dobrze, że przy słuchaniu mógłbym się obejść bez wokalu. Hanna Piosik jest bardzo dobrą i oryginalną wokalistką – brzmi trochę, jakby była trzecią siostrą Przybysz – ale ma temperament sceniczny, nie studyjny.
W materiałach prasowych Piosik jest nazywana zjawiskową, ale na płycie nie zawsze się to sprawdza. Np. ciekawe „No Skin Nothing” przez dominację wokalistki staje się utworem jednowymiarowym. Lepiej jest, gdy mocno przetworzony wokal wtapia się w muzykę, granice się zacierają.
Może jednak sposób śpiewania wynika z samego materiału? W snach scenografia często bywa przecież lekko zarysowana (powiedzmy, że tę rolę odgrywa na płycie muzyka), a wszystko kręci się wokół działania i postaci (głos Piosik).
Najbardziej pobudzającą wyobraźnię i udaną częścią „Book Of Dreams” jest moim zdaniem warstwa muzyczna. Język angielski paradoksalnie utrudnia dotarcie do sedna, zmniejsza zaangażowanie słuchacza. Z kolei wykorzystanie tak wyrazistego instrumentu jak ludzki głos odwrotnie – konkretyzuje, dopowiada senną materię płyty. W ten sposób obcujemy już nie ze snami, lecz z literaturą, co przecież nie jest niczym nowym.
Trudna robota z tym Burroughsem, ale album bardzo dobry.
Tekst ukazał się 18/4/17 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji