Menu Zamknij

Happy Pills – Retrosexual

Piąta pły­ta Happy Pills mia­ła być jesie­nią, cho­ciaż zespo­łu mia­ło nie być już nigdy. Niespodzianka się opóź­ni­ła, ale za to jest. Poznaniacy to pio­nie­rzy, pro­to­pla­ści ame­ry­kań­skie­go pro­ste­go gita­ro­we­go gra­nia na pol­skiej zie­mi, są jak łagod­ne, pio­sen­ko­we obli­cze Pixies. Wyprzedzili o wie­le lat podob­ne pol­sko-ame­ry­kań­skie zespo­ły, któ­rych dziś jest na pęcz­ki, „Lampa” pisze o takich co miesiąc.

Dagadana – Maleńka

Magnetyczne! Bez cepe­lii, bez paź­dzie­rzo­wej ludo­wi­zny Daga Gregorowicz, Dana Wynnycka i Miko Pospieszalski zgłę­bia­ją melo­dyj­ność i śpiew­ność języ­ków ukra­iń­skie­go i pol­skie­go oraz ich wspól­ność, prze­ni­ka­nie się. Czar i pozy­tyw­na ener­gia pły­ną­ce z tego nagra­nia pole­ga­ją nie tyl­ko na uży­ciu zabaw­ko­wych instru­men­tów, pozy­ty­wek itd., oraz „świet­nej zaba­wie przy nagry­wa­niu płyty”.

Muniek – Muniek

Zygmunt Staszczyk zaty­tu­ło­wał swą pierw­szą solo­wą pły­tę „Muniek”. Tytuł świad­czy o tym, że chce być mło­dy, chce być tym, kim był daw­niej. Zawsze Muniek. Nagrał pły­tę ze sta­rym kum­plem Jankiem Benedkiem z pierw­sze­go war­szaw­skie­go wcie­le­nia T.Love („Pocisk miło­ści”, „King”). W macie­rzy­stym zespo­le Muńka ponoć męczy ostat­nio nad­miar odpo­wie­dzial­no­ści, teraz powsta­ła pły­ta, na któ­rej oddał wszel­kie pre­ro­ga­ty­wy Benedkowi, jego są tyl­ko tek­sty. Można chy­ba mówić o pró­bie powro­tu do sta­rych dobrych czasów. 

Muchy – Notoryczni debiutanci

Wyciąganie z trum­ny gru­py Lady Pank (na debiu­tanc­kiej pły­cie Much) było pomy­słem ryzy­kow­nym, lecz krót­ko­no­gim. Schowanie zwłok na powrót do kryp­ty jest pomy­słem dużo lep­szym. Muchy wciąż tań­czą, to świet­nie, ale już ina­czej od Janusza i Janka z cza­sów chwa­ły. Gitarowy, bry­tyj­ski zespół spe­cja­li­zu­ją­cy się w sin­glach dzię­ki pro­duk­cji Marcina Borsa i coraz więk­sze­mu doświad­cze­niu Piotra Maciejewskiego pod­ra­so­wał się elek­tro­ni­ką („Przesilenie”, „’93”) i jest jesz­cze bar­dziej prze­bo­jo­wy niż na debiucie.

Sade – Soldier Of Love

Ach, te czar­no­skó­re woka­list­ki o aksa­mit­nych gło­sach – są ich dzie­siąt­ki tysię­cy, do tego jesz­cze spo­ro zdol­nych naśla­dow­czyń. Sade to kla­syk nad kla­sy­ki, pięć dych już skoń­czo­ne... A tu pro­szę – ocza­ro­wa­nie. Love w tytu­le już trze­ci raz z rzę­du – i wresz­cie rzecz cudow­nie pew­na, moc­na i natu­ral­na. Nie na ska­lę Sade, lecz na ska­lę światową.

Mananasoko – Uwaga kanibalizm

W Sopocie jest chło­pak, gra na skrzyp­cach i śpie­wa raczej wyso­ko – jed­no i dru­gie prze­twa­rza elek­tro­nicz­nie. Na osiem­na­sto­mi­nu­to­wej pły­cie nad żywio­łem pomógł mu zapa­no­wać pro­du­cent Piotr Pawlak. Maciej Wojnicki wie, co robi, jest cha­rak­te­ry­stycz­ny od A do Z. W dwóch skraj­nych kom­po­zy­cjach („Uwaga” i „Kanibalizm”) malu­je bez słów obraz miło­ści, aż po grób, czy­ni to sztuć­ca­mi unu­rza­ny­mi we krwi uko­cha­nej oso­by, tak natu­ral­nie, że słu­cha­jąc tego, wraż­li­wy czło­wiek odczu­wa głód – miłości.