Trzy dni będę w tym roku na Unsoundzie (to i tak dużo, zdarzało się na półtora). Mam już upatrzone rzeczy, choć nie cały program jeszcze przesłuchany.
Nie chcę się tu mądrzyć o Solidarności. Intryguje mnie ten temat festiwalu, wątpię, żebym umiał go wyegzekwować do takiego stopnia, jak recenzent Dwutygodnika domagał się egzekucji tematów ekologii i zdrowia od Sanatorium Dźwięku, ale ciekawi mnie zwłaszcza to, jak wypadną i jak słuchani będą muzyki z Afryki, Azji oraz Ameryki Południowej. Ten dość świeży na Unsoundzie kierunek do tej pory się sprawdzał. Cieszą mnie coraz silniejsze więzi krakowskiego festiwalu z ugandyjskim Nyege Nyege Festival i artystami z tego kręgu. Zawsze się szuka tego, czego gdzie indziej się nie znajdzie i w tym sensie Unsound dostarcza.
Na początek deklaracja. Solidarity może się przejawiać nie tylko w salach koncertowych, duże pole do popisu daje organizatorom program dzienny. Warsztatów boję się jak ognia, ale zawsze staram się zajrzeć na rozmowy z artystami, panele dyskusyjne czy wykłady. W tym roku tematy obejmują internetowe dyskusje, ekologię, sytuację osób LGBT+ na scenie klubowej i udział mocnych narkotyków w kształtowaniu tej ostatniej. To bardzo ciekawe, ale na Unsoundzie brzmi rutynowo, w zeszłym roku mogło być już coś podobnego. Bardziej interesujące są dla mnie w tym roku optymistyczne wizje przyszłości, afrofuturyzm i rozmowa o solidarności międzygatunkowej. Super, że będą Girls To The Front i Oramics. Jest tyle niedocenionych rzeczy na tej malutkiej polskiej scenie, zanoszę modły do nieistniejącego boga, żeby światowa publiczność rozpoznała te cenne, kruche inicjatywy. Pójdę na pewno do Bunkra Sztuki na instalację „Incoming” Richarda Mosse’a. Tam kończył się mój pierwszy Unsound, Mosse pokazywał „The Enclave” z muzyką Bena Frosta. Długo zafascynowani krążyliśmy wtedy między filmami z ogarniętej wojną Demokratycznej Republiki Kongo.
Kadr z pracy „Incoming” Richarda Mosse’a.
A muzyka? Bardzo chcę posmakować choćby HHY & The Kampala Unit, załapię się na jeden ich koncert. Chcę sprawdzić artystów grających singeli – Jay Mittę, MCZO i Duke’a. Raperkę MC Yallah z producentem Debmasterem. Nie wiem na ile wystarczy mi cierpliwości, bo Forum bywa dla mnie za ciężkie i za tłumne, ale bardzo wierzę w brazylijskie Teto Preto, a to co na youtube, jest boskie. Pasuje mi do tego „Black Atlantis” Ayeshy Hameed zapowiadany jako wykład/performens w biurze festiwalowym w Krzysztoforach. Sprawdzę Uwalmassę z syntezatorami i gamelanem (na żywo ten gamelan? chyba nie cały?), a także Gabber Modus Operandi, przynajmniej do momentu, gdy hardcore ostatecznie zabije rytualną muzykę indonezyjską. Na tym tle ulubieni Polacy, jak mogący się pochwalić w tym roku świetnymi nagraniami producentka VTSS, Mirt czy Lotto, jawią się jako egzotyka z drugiego końca świata. Może dadzą wytchnienie, podobnie jak poczciwi Vladislav Delay albo Forest Swords.
Szykuję się na koncert Sunn O))), którzy jak się spodziewam, zagrają materiał z płyty „Pyroclasts” zaplanowanej na koniec października. To były takie medytacje-improwizacje grane każdego dnia na początek i/lub koniec dziennej sesji do albumu „Life Metal”, nagrywał Steve Albini. Wyszła z tego naturalnie typowa płyta Sunn O))), czy jeszcze bardziej medytacyjna niż zwykle, trudno mi wyrokować. Ja się w każdym razie przy niej uspokoiłem. Oczywiście widziałem już Sunn O))), słyszałem sporo ich nagrań i wiem, jak to działa i jak brzmi, to nie Andrzej Piaseczny, żeby z rockowego pazura zespołu Mafia przerzucać się na r’n’b i z powrotem. Oprócz O’Malleya i Andersona na płycie zagrali tam Tim Midyett, T.O.S. i Hildur Guðnadóttir. Wcześniej popatrzę na wizualizacje MFO do inspirowanej pogaństwem (?) muzyki Roly’ego Portera, z którym zaśpiewają dziewczyny z grupy Księżyc + Barbara Wilińska. Obiecuję sobie obecność na całym wieczorze, bo zacznie Lyra Pramuk (śpiewa m.in. z Holly Herndon).
Hildur to też odrębna atrakcja, przyjeżdża z muzyką do serialu „Czarnobyl”. Pamiętam sprzed paru lat muzykę do „Stranger Things” graną w wielkiej sali ICE – melodyjki i nastroje Kyle’a Dixona i Michaela Steina świetnie działały jako momenty na ekranie, budowały napięcie, nadawały nastrój, ale gorzej było na sali koncertowej, gdy zabrzmiały w godzinnej czy jakoś tak pigule. Za to widowisko świetlówek było przepiękne. Może z „Czarnobylem” będzie odwrotnie, w każdym razie muzyka z niego sprawia wrażenie dobrze przyswajalnej koncertowo. Tak uważają słuchacze, których napór zachęcił organizatorów do zrobienia drugiego koncertu Hildur.
Chętnie zobaczę Roberta Henke, pamiętam jego audiowizualny występ w kinie Kijów, gdy doświadczyłem wywrócenia flaków na lewą stronę. Teraz Niemiec przygotował na komputerach z roku 1980 projekt „CBM 8032 AV” (znów dźwięk i obraz), o którym ładnie napisał na fb Filip Kalinowski, autor wywiadu dla „Estrady i Studia”. Oczywiście mam podjarkę na Holly Herndon, którą już pewnej nocy widziałem w hotelu Forum – szczęście, że koncerty ma świetne, bo tegoroczna płyta „Proto” nie dała mi tyle radości co wcześniejsze. Następny znany mi już dzięki Unsoundowi gość to The Caretaker, kiedyś z muzyką do „Ubu” Klaty, teraz z koncertem-prezentacją na temat utraty pamięci. Dużo tego. Podobno Zimpel dobrze dogadał się z Shackletonem, podobno perkusista Wojtek Kurek zagra po Piotrze Kurku, znakomitym artyście, którego tegoroczna płyta nie wybiła mnie z butów, więc sprawdzę, jak działa na żywo.
Wśród wspaniałych rzeczy, które mnie ominą, jest początkowy koncert Irańczyka z odzysku Sote w Teatrze Słowackiego (ładnie pogadał z nim Kuba Knera) i w tym samym miejscu Matmos grający na finał na instrumentach z plastiku (jeden koncert z The Round Table Orchestra, jeden bez – a w orkiestrze m.in. Trzaska, Rogiński i Remont Pomp). W poniedziałek przelecą mi HHY & The Macumbas + HHY & The Kampala Unit poprzedzone występami autorki nudnej płyty Lingua Ignota (ale trzeba sprawdzić) i niedocenionej krajowej Opli. Mam szczęście, że widziałem już Zvanai, czyli nową mutację zespołu Kamila i Szuszkiewicza, za to pożałuję nieobecności na Goat, japońskim, nie szwedzkim. Zajrzę na Wixapol grający Ledera, ale w tej chwili odhaczam to jako nieobecność.
Poza tym gdybym miał szansę, obstawiłbym od razu koncert Anthony’ego Paterasa, który zagra w poniedziałek rano, na niebiletowanym koncercie, solowy program „This Ain’t My First Rodeo”. Informacje wskazują, że badane będą psycho-acoustic interactions between two synthesizers in quadraphonic settings. Australijczyka widziałem tydzień temu na festiwalu Sacrum Profanum, też w Krakowie. W sali Małopolskiego Ogrodu Sztuki zagrał „Pseudacusis” z szóstką muzyków rozstawionych wokół sali, za plecami publiczności, sam siedząc w środku, przy fortepianie. Zapowiadanych halucynacji nie doświadczyłem, choć momenty odpływania sąsiadowały z chwilami wyostrzonej jak nigdy uwagi. Kilka osób wyszło w trakcie koncertu i to było super, dziwne, że mi się nie dłużył, choć był długi. Bardzo to było czujne. Pateras zajmuje się właśnie czasem i trwaniem, o czym więcej pisał ostatnio Bartek Chaciński, a ja wykorzystam ten moment, żeby wrócić jeszcze na chwilę do Sacrum, o którym nie miałem dotąd okazji ani czasu napisać.
Występ Paterasa z zespołem (m.in. Mike Majkowski, Lucio Capece) poprzedziła Natashy Anderson i Lizzy Welsh, w elektronicznej kompozycji „Nor Girdling Gnaw” tej pierwszej druga pomogła violą d’amore i bardzo mi się to podobało, muzyka latała po kanałach nad głowami publiczności, latała i znikała. Kolejnego dnia z jeszcze większym zachwytem słuchałem Kwadrofonika – najlepsze okazało się „Bodies of Noise” autorstwa Angeliki Castelló (i z nią grane). „We called it utopia” Laure M. Hiendl, od którego Kwadrofonik zaczął, zwyczajnie już nie pamiętam. W środku tej trzyutworowej stawki znalazło się ciekawe „Three Lines of Flight” Patricka Higginsa. Mocno pożałowałem, że nie udało mi się zostać na kolejny dzień, z solowym koncertem Higginsa (utwór „Dossier”). Jego płyta z przetworzeniem materiału BNNT mi nie podeszła, ale może 1) solo by mnie zachwycił, 2) dostałbym jakieś wskazówki co do „Multiverse”. Takie to było kończące się dziś, w piątek, siedemnaste Sacrum Profanum. Przepraszam, w niedzielę w Warszawie bocianowo-sacrumowo-avantowy finał Sacrum, z Billem Orcuttem w roli atrakcji wieczoru. Patrzę na tidala, co tam Orcutta można posłuchać, i pierwszy utwór to „Solidarity Forever”. To jak, zamknęliśmy kółko?