Na nowej płycie „Telegaz” Wojciech Stanisław Bąkowski jest zmęczony. Niechętnie pisze teksty, niechętnie je wygłasza. Dzięki pilnej eksploracji muzycznych śmietnisk drugi solowy album dawnego wokalisty Niwei jest jednak bardzo błyskotliwy.
Hip-hop uprawiał już w połowie poprzedniej dekady w składzie Czykita. Później, gdy przewodził wyrafinowanej wizualnie grupie Kot, uczestnicy grzecznego festiwalu Off w Mysłowicach nabijali się z jego mulistego stylu i ulubionych przerywników „no”, „ta”, „ten”. Bohaterem tych samych hipsterów Bąkowski został z Niweą jako „Miły mody człowiek”. Wtedy jeszcze opowiadał historie – zwykłe sytuacje z bloków przedstawiał tak, jak mógłby to opowiedzieć ktoś życiowo spowolniony, o małym zasobie słów, z kłopotami układający zdania. Mocno przeżywający każdą sytuację. Ze względu na podkłady i narracyjną strukturę tekstów to wciąż był rodzaj rapu.
Po drodze Bąkowski za działalność w dziedzinie sztuki zdobył m.in. nagrodę Spojrzenia oraz Paszport „Polityki”. Robił ascetyczne, bardzo proste filmy, miał nawet rubrykę w „Magazynie Świątecznym” – niby rysunkową, ale zwykle zawierającą skan kartki w kratkę, na której były odrysowane od linijki słowa. Dalej eksplorował pogranicze światów muzyki i galerii sztuki. Dziś to nie raper, ale artysta dźwiękowy, który sam przygotowuje podkłady muzyczne (równie proste jak filmy), szczególną pasję przejawiając do zabawy kanałami stereo. Poza tym w jego króciutkich tekstach nie ma opowieści, ważniejsze jest brzmienie słów i ich zderzenia.
Pod tym względem „Telegaz” to kontynuacja kierunku obranego na pierwszej płycie „Kształt”. Tamta była szczytem minimalu – nawet okładka była monochromatyczna, a lista tytułów najprostszą czcionką i wersalikiem. Nowa płyta jest bogatsza dźwiękowo dzięki użyciu m.in. „muzyki dla biznesu ze strony muzycznagalanteria.pl”, ale słów nawet ubyło, a te, które zostały, są pokiereszowane. Tyle że okładkowe zdjęcie cienia artysty (nieświadomie bardzo podobnego motywu użyły Syny) na tle witryny sklepowej jest, powiedzmy, kolorowe.
- Tytuł „Telegaz” to przerwane słowo „telegazeta” – tłumaczy Bąkowski. – W tekście „Widok pokoju” wyliczam wszystkie napisy, które widz, gdy leżę na tapczanie w swoim pokoju. Telegazeta jest czym zasłonięta, dlatego przerywam czytanie winiety.
Bąkowski przedstawia na „Telegazie” świat, w którym nie ma rozmów ani zdarzeń. To kronika znużenia i nieaktywności. Utwory nazywają się jak zdjęcia: „Widok pokoju”, „Widok z okna – noc”. Cedzi te napisy z okna widziane: „Wjazd/ nie parkować/ świat piw/ trzynaście a” (to akurat „Widok z okna – dzień”). Dla mnie to czysty Białoszewski. Tylko czy lepszy Miron czysty czy przybrudzony jak u Synów?
Gdy wsłuchać się w muzykę, którą nagrał Bąkowski, okazuje się, że każdy instrument gra we własną grę. Często na pierwszym planie jest życie codzienne (by nie nazwać tego słowami Białoszewskiego): dźwięk nieodbieranego telefonu, gadanie telewizora, muzyka tła jak w sklepie. Do tego wklejone, zapętlone ścinki: trzy nuty na saksofonie, kilka dźwięków z automatu perkusyjnego, jeszcze jakiś syntetyk, fortepian. Bez słów. A jednak układa się to w zaskakująco muzyczną, harmonijną całość. Nie ma w tym nic ze skowytu, innowacja polega na przetworzeniu tego, czego człowiek słucha najwięcej, co jest mu najbliższe – bez oceniania, czy muzyka w taksówce jest brzydka, czy znośna. Na pewno jest natarczywa i męcząca, i to moim zdaniem stara się pokazać Bąkowski.
Tekst ukazał się 1/4/15 w „Gazecie Wyborczej” – w portalu więcej recenzji