Marcin Pryt. Trzysylabowa recenzja tej płyty mi wystarczy, spróbuję jednak dać więcej. Najważniejszy w ostatnich latach autor w polskiej piosence, muzyce, podziemiu, kontrkulturze. Do tego Paweł Cieślak, chyba najbardziej pokręcony kolega Pryta z 19 Wiosen, już poza składem, i z Trypa.
Producent i muzyk o wielkich umiejętnościach i wyobraźni, której ścieżki trudno wytropić. Czyli śpiewak o poetyce już znanej, unikatowej, zupełnie szczery i wiarygodny, spotyka tajemniczego kompozytora, zawsze na obrzeżach, znanego z pracy w większych składach.
Cieślak klika, buczy, trzeszczy, tnie, a także po prostu gra na klawiszach, organach. Jest naraz Wielkim Elektronikiem i Golarzem Filipem, co z brzytwą w łapie układa rytmy z trzasków i jęków. Przetwarza głos wokalisty, raz on jest blisko, skompresowany jak w radiu, później się oddala, gubi. Jest w pustym pomieszczeniu, jest przy drugim walkie talkie gdzieś na dachu. Tak jakby producent według swego kaprysu bawił się bohaterem i narratorem tej płyty. Rzuca go na głęboką wodę, wyciąga z niego to, co może być w nim najlepsze. Albo najbardziej szkaradne, to są rzeczy bardzo sobie bliskie. Jedna rzecz przetwórstwo tego spokojnego głosu, a druga – głosowa ścieżka zdrowia, jaką Pryt sam sobie narzuca („VII preludium + Twierdza Jebuzytów”).
Najważniejsze wersy: „Niebo nade mną, a czarna gwiazda wewnątrz/ jestem ta gwiazdą jedenastoramienną”. Więcej tu niż na zeszłorocznej płycie Trypa fabuł, opowieści pełnych poczucia zagrożenia, niedopasowania, konieczności ucieczki. Radości to tu nie ma, nic nowego u M11P, a do tego jeszcze w prawie każdym utworze można dostać wpierdol. Osobiście, pojedynczo, i jako ludzkość też. Ludzkość ma ze sobą kłopot nie tylko w wizji przyszłości według Pryta, ale też w obecnej na „Gettokosmosie” wersji „jakoś to idzie, nie jest tak źle”, którą znamy z codziennego doświadczenia my, książęta XXI wielu. W tych opowieściach bohater spoza świata przychodzi do ludzi z misją, przesłaniem, lub odwrotnie: uwięziony w getcie ludzkim bohater z trudem stawia opór zdegenerowanej rzeczywistości. „Dlaczego wykorzystujecie jedynie ułamki swojej świadomości?!”. Obcość w każdej sytuacji, poczucie bezsensu zastanych zależności społecznych, komunikacji, wrażenie i przekonanie o istnieniu ludzkiego getta, które jest nie tylko udziałem każdego człowieka, ale też jego dziełem.
Nie chodzi o to, żeby się tego bać, chodzi o to, żeby w to wejść – trochę jak z Trypem, tylko jeszcze trudniej. Ja sam utożsamiam się z bohaterami (zwłaszcza narratorami) książek, piosenek, filmów, o które sie potykam. Dlatego wejście w świat 11 jest mi naturalnym sposobem obcowania z tą płytą. Widzę operatorów, chłopca-robaka, ministerstwa, bandę na rogu, krew. Jestem nawet w środku tych snów, w których „muszę wyskoczyć z drugiego piętra”. Bez wejścia do wewnątrz trudno to zrozumieć, a temu, kto już wejdzie, nie ma potrzeby tego tłumaczyć.