Fałszywy dokument czy prawda fabularyzowana? „20 000 dni na ziemi” pokazuje hipotetyczny dzień z życia artysty żyjącego z wywoływania dreszczy. To piękny, plastyczny film.
Cave należy do artystów, którzy z wizerunku czynią integralną część swego dzieła. W materii filmowej czuje się jak ryba w wodzie. Lider The Bad Seeds bywał aktorem, pisze ścieżki dźwiękowe do fabuł i scenariusze, ma na koncie dwie powieści. Dobrze wie, jak działa kino i literatura. O swej biografii w „20 000 dni na ziemi” mówi: „Nie znajdziesz tam ani jednego prawdziwego zdania”. Ta wypowiedź więcej mówi o nowym filmie, którego jest współscenarzystą, niż o wznowionej właśnie po polsku książce Iana Stewarta.
Reżyserzy „20 000 dni na ziemi” Jane Pollard i Iain Forsyth są parą, pracują razem od ponad 20 lat. Wywodzą się ze świata sztuki – co widać w pięknych, plastycznych kadrach – a ich pierwszy duży film, właśnie ten o Cavie, miał budżet 800 tys. funtów. Zaczyna się w prawdziwej sypialni muzyka w Brighton (nadmorskie angielskie miasto jest w tym filmie pięknie sfilmowane), gdzie budzi się on u boku swej żony Susie. Australijczyk z rodziną pokazuje się jeszcze tylko w scenie oglądania z synami „Człowieka z blizną”. Z perspektywy ekranu śledzimy ich nieruchome twarze i puentę – chórem wypowiedzianą kwestię Ala Pacino: „Say hello to my little friend” i odgłosy kanonady. Jakby Cave chciał rozstrzelać widzów zbyt ciekawych jego prywatności.
Artysta ma już 57 lat i najbardziej burzliwe momenty za sobą. Czy ma jeszcze jakieś tajemnice? Na początku zdjęć (i filmu) dwoje reżyserów „20 000 dni na ziemi” posadziło Cave’a twarzą w twarz z wybitnym psychoanalitykiem Darianem Leaderem. To było ich pierwsze spotkanie, trwało dwa dni. Leader pytał o ojca, pierwszą dziewczynę, Boga („Jestem ateistą, ale jest ktoś taki w moich piosenkach”), scenę i największy lęk – artysta wspomniał o strachu przed utratą pamięci.
Obok twórczości pamięć to główny wątek „20 000 dni na ziemi”. Kamera razem z Cave’em schodzi do jego „archiwum” wyglądającego jak laboratorium z policyjnego serialu. Życzliwi pracownicy obracają tu na wszystkie strony stare zdjęcia, puszczają nagrania, pokazują pamiątki. Prawdziwe archiwum Cave’a istnieje w Australii, to filmowe jest fantazją twórców filmu. Na widok zdjęć ze swej nory w Berlinie artysta powiada: – To tu napisałem powieść „Gdy oślica ujrzała anioła”, to było w 1987, rok za trudny, żeby zapamiętać cokolwiek. W ogóle z lat 80. nie pamiętam prawie nic. Ale natychmiast następuje szczegółowa opowieść z narkotycznych berlińskich czasów zakończona słowami: „Nigdy nie zapomnę tego gościa”.
Zupełnie jak Cave, gdy mówi o sobie, filmowcy mieszają fikcję z prawdą. Jednak w zaaranżowanych okolicznościach bohaterowie rozmawiają bez scenariusza. Pollard i Forsyth sadzają Cave’a za kierownicą auta, którym podróżują dawni współpracownicy: aktor Ray Winstone (rówieśnik Cave’a, grał w filmie według jego scenariusza), Blixa Bargeld (przez 20 lat muzyk The Bad Seeds), wreszcie Kylie Minogue (śpiewała z Cave’em duet „Where the Wild Roses Grow”, który dał mu zaskakujący sukces komercyjny). Ta ostatnia mówi szczerze: „Boję się bycia zapomnianą i samotności”. Kylie jest bohaterką najlepszego żartu w filmie, gdy Cave gwałtownie wyłącza radio grające jej hit „Can’t Get You Out of My Head”.
Z dzisiejszych przyjaciół Cave’a zaznajamiamy się z Warrenem Ellisem, któremu główny bohater wiezie w bagażniku klatkę ze sztucznymi papużkami („Zjadłem z tobą więcej posiłków niż z własną żoną”, mówi Ellis). Tych dwóch oglądamy zarówno od strony zawodowej, jak i prywatnej – co daje filmowi trochę lekkości, bo z kolei fragmenty, w których Cave recytuje z offu swoje mądrości, bywają pretensjonalne.
Pytanie, czy narratorem „20 000 dni na ziemi” jest Cave czy reżyserowie. Ponoć oni zrobili wszystko po swojemu, a artysta powycinał tylko dłużyzny koncertowe i „momenty, w których źle wyglądał”.
O co chodzi z tytułem? 24 czerwca 2013 roku (kawał czasu po 20 000. dniu życia Cave’a) The Bad Seeds rozpoczęli nagrania swojego ostatniego albumu „Push the Sky Away”. Płyta odniosła największy sukces spośród wszystkich nagranych przez zespół, była numerem jeden w ośmiu krajach. Pollard i Forsyth jako dwuosobowa ekipa rejestrowali kamerami końcówkę procesu kompozytorskiego w angielskim Brighton i całą pracę w studiu we Francji. 15 godzin dziennie przez trzy tygodnie. Od zera obserwowali np. proces powstawania piosenki „Give Us a Kiss”.
Film ma pokazywać jeden dzień z życia Cave’a, ale po kilku scenach orientujemy się, że autorzy nawet nie udają, że taki dzień mógłby się zdarzyć. Chodzi im raczej o to, jaki reżim pracy narzucił sobie Cave, by osiągać artystyczne cele. Z pasją tłumaczy, że uwielbia moment, gdy piosenka nie jest jeszcze gotowa, wciąż ukrywa przed autorem swoją tajemnicę, nie dając się okiełznać: „Kiedy już zrozumiem daną piosenkę, przestaję się nią interesować”. The Bad Seeds nie chcą robić czegoś, co już umieją.
W filmie widzimy cały proceder: Cave pisze piosenkę, próbuje ją z zespołem, ona się wymyka, pozostali członkowie zespołu węszą wokół jak psy. Nagrywają ją w studiu i wykonują na koncercie. W końcowych scenach fanki pod sceną drżą z emocji, gdy artysta wykonuje swoje bitnikowskie „Higgs Boson Blues”. Kładzie sobie na piersi rękę pięknej dziewczyny i śpiewa cicho: „Can you feel my heartbeat?”. Wokół cisza jak na mszy, no kicz kompletny.
A jednak nasłuchujemy serca Cave’a. Sceniczna przemiana, o której z taką pasją opowiada, ma w sobie coś z przemienienia. Kto uwierzy, ten doświadczy. A film sprawi przyjemność i wyznawcom, i bardziej zdystansowanym obserwatorom fenomenu Cave’a.
Tekst ukazał się 30/10/14 w „Gazecie Wyborczej” – w portalu więcej tekstów