Dziesięć lat po debiucie przychodzi szósta już płyta 3moonboys. Bydgoski zespół obiecywał obfite, bardziej piosenkowe formy niż dawniej i przejście z angielskiego na polski – moim zdaniem te przemyślane ruchy warto było wykonać.
„Idę tam gdzie nie ma nic do zapomnienia” – śpiewa wokalista Wojtek Kotwicki w „Przejazdem”, jakby to była najważniejsza deklaracja na płycie, ale każde przesłuchanie wskazuje, że centralnym punktem albumu mogą być kontemplacyjne „W/od/pływy”. Od tego miejsca „Na tym zdjęciu...” zaczyna mi się układać w całość. Z początku minimalistyczny, oparty na ledwo zaznaczonym rytmie utwór w końcówce obudowuje się brzmieniami gitar i klawiszy, nabiera ciężaru.
Zaraz po nim dynamiczne „Przenikanie”, w natłoku instrumentów grających mocno zrytmizowane partie odsłaniające maszynerię piosenki, matematyczny wzór, w którym każdy dźwięk ma swoje miejsce: „Z kamieniami nabranymi do ust/ wypłyniemy na głęboką wodę”. Charakterystyczny, nerwowy puls 3moonboys jest zasługą Marcina Karnowskiego, perkusisty i zarazem autora tekstów (te kamienie muszą się kojarzyć z Ewą Braun, podobnie jak muzyka, choćby w otwierającym płytę „Miś”), oraz grającego na drugim zestawie perkusyjnym Miłosza Rungego. Zgłębiać ich ośmiorniczy styl pozwala np. „Umieralność”, gdzie gitara i bas plotą nad ich podkładem odrębne melodyjne linie. To właśnie w takich jak tu długich i rytmicznych fragmentach instrumentalnych bydgoszczanie mogą się podobać najbardziej. Akompaniowanie do niemych filmów i nowoczesnych animacji zrobiło z nich maszynę. Głosu jest tu tylko tyle, ile potrzebuje tak świetna wykonawczo orkiestra.
Tekst ukazał się 10/12/14 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji