Warszawsko-sosnowiecki 52um na etapie pierwszej płyty był dla mnie symbolem D.I.Y., raczej przedsięwzięciem czy wyzwaniem rzuconym światu, niż zespołem muzycznym. Wtedy w ten projekt zaangażowało się kilkadziesiąt osób. Debiutanckie wydawnictwo składało się z właściwej płyty, ze świetnych remiksów i, na deser, z DVD pełnego dość ciężkich filmów do tej muzyki.
Antysystemowość wychodziła poza sferę słowną, polegała na wydaniu i dystrybucji tego – nazwijmy to po imieniu – produktu bez pomocy wyspecjalizowanych firm. Przy sprzedaży wysyłkowej okazało się, że możliwa jest tylko płatność za pobraniem, bo zespół nie zna czegoś takiego jak konto bankowe. Muzyka 52umu była eklektyczna, od punk rocka do dubu i ciężkich, chemicznych transów, ale to nie ona decydowała o doniosłości zespołu (wydarzenia, zjawiska, projektu...). Wydawnictwo sprzed dwóch lat było wartościowym, pięknym, romantycznym gestem. Jego treść nie była tak istotna jak to, że wreszcie ten gest ktoś wykonał. Nie oglądali się na nikogo.
To, co nagrali, było przewodnikiem po zbuntowanej muzyce przełomu wieków. Muzyka i zespół był jednak tylko częścią, moim zdaniem nie najważniejszą, zestawu pod tytułem: co to jest bunt, co to jest sztuka życia obok systemu i poza nim, ale na własnych zasadach. Przekaz bardzo humanistyczny, idealistyczny, wolnościowy, indywidualny. Teraz ukazał się sequel przygód Brylewskiego i Januszka w społeczeństwie konsumpcyjnym. Już bez Pawła Bogocza. To, że mam zachwalać publiczności nowe piosenki, nie ułatwia mi zadania, bo 52um, powtarzam, nie polega na samych piosenkach.
Konrad Januszek wciąż nie ma głosu, śpiewa niewyraźnie, sennie. Robert Brylewski już dawno wycofał się z eksperymentalnej ścieżki, bliżej mu do ostatniej płyty Izraela „Dża ludzie”, bardzo konserwatywnej w stylu, niż do klasycznych, porywających „Duchowej rewolucji” czy „1991” sprzed 20 lat. Porównania nowego 52umu do legendarnego Falarka (połowa lat 90.) wydają mi się mocno przesadzone. „Superego” to nie taki walec, sporo brakuje nawet do miana walczyku. Są tu raczej tradycyjne rytmy, jest charakterystyczna, luźna, kostropata gitara R.B. i ciekawe partie klawiszowca Wojciecha Konikiewicza, ale jak na te nazwiska zaskakuje piosenkowość utworów z „Superego” („W jasność dnia”, „Struny”). Bardzo konserwatywnie – zwrotka, refren, przejście – ustawione numery ujawniają pod warstwą brudu całkiem zgrabne melodie (rozmemłane, rozczulające „Kwiaty” z dobrą robotą Pawła Stawarza na wibrafonie; najbardziej falarkowska „Gwiazda”). Te piosenkowe, antyagresywne rzeczy kojarzą się z muzyką drogi. Może niekoniecznie od razu w oceany i do gwiazd, ale tak jak śpiewa Januszek, z zawodu lekarz, „do wnętrza człowieka” („Schody”). Też nieźle.
Tytułem zespół leci w psychoanalizę, a okładką w kosmos. Co w tekstach? Podejrzliwe szukanie wrogów: „kto chce zabić naszą wrażliwość / znieczulić na zło” („Ego”), co ciekawe, kończy się znalezieniem błędu w sobie: „człowieku zły, wyjdź ze mnie”. Trudno mi się zdecydować, czy przeważa tu inspiracja narkotykami, chrześcijaństwem, czy niezapomnianym, jak widać, Freudem. Nie brak rozmyślań i poszukiwań – „ściga nas jedna myśl / co zmienia świat w jedną nić” („Granice”). Dużo jest moralizowania – „sumienie, jedyna broń człowieka” („Schody”), mowa o samotności, nieprzystosowaniu – „jesteś teraz w mieście i nie ma tu nikogo (...) nie masz prawa błądzić tu” (okrutnie smętny, rozpaczliwy „Mały wojownik”), chaosie codzienności („Struny”). Z większości tekstów wyłania się niewesoły obraz świata i sytuacji człowieka w tym świecie. A według słów Januszka ta płyta ma „dodać nam wszystkim otuchy”... Jak śpiewał Grabaż, strzelaj lub emigruj, i tyle tego optymizmu.
Solidna polska muzyka alternatywna. Jeden odczyta te słowa jako obelgę, inny jako pochwałę. Nie ma zaskoczenia, nie ma objawienia. No ale z ręką na sercu – kto się spodziewał rewolucji?
strona zespołu, myspace (tu płyta do przesłuchania w całości)
Recenzja pochodzi ze strony Polskiego Radia