Leci przez Stany taka lokomotywa, właśnie Alabama Shakes, którą ktoś uparty zasila węglem z lat 60.,70. Zdarty głos przypominający Janis Joplin – zrazu trudno ocenić, męski czy kobiecy – należy do 22-letniej Brittany Howard. Zresztą co tam Janis, to jest regularna Aretha.
Proszę zwrócić uwagę, że w przeciwieństwie do największych gwiazd retro XXI wieku Brittany nie jest na A. Ona jakby pomija swoje starsze koleżanki. Ona jest z Alabamy, nie z Anglii, i jest czarna. Czterech muzyków jej towarzyszących gra tak centralnie luzacki, krwisty soul, i bluesa, i rocka, że w Londynie pękają ray-bany, spadają trampki. Duch został wywołany, studio nie zabiło czaru i wdzięku Alabama Shakes.
Wśród ich wielbicieli jest Jack White, moim zdaniem oni grają ciekawiej od jego zespołów. Zresztą mniejsza o to, co gra Jack, liczy się to, że łatwo się zorientować, co lubi. A on ma gorące serce, lubi płyty wartkie, stylowe, oldskulowe i szczere. Warto mu zaufać.
Ja bym to widział na festiwalach, tych nie najdroższych, zrelaksowanych. Tam gdzie nie chodzi o bieganie między scenami, tylko o spotkanie ze znajomymi, wspólne doświadczanie muzyki. Marzę o tym, żeby ktoś ściągnął Alabama Shakes do Polski. Bo podczas gdy my będziemy słuchać weteranów z lat 80. i 90., ten cudowny skład – będąc we wspaniałej formie – objedzie lepsze pół Europy. Nie chcę zazdrościć, chcę ich mieć tutaj.
Tekst ukazał się 10/5/12 w „Dużym Formacie” – w portalu więcej recenzji