Płyta o śmierci, końcu i początku, odwróceniu, o cielesności i duchu. Przewodzi Kuba Ziołek, jeden z najbardziej aktywnych i interesujących muzyków ostatnich lat.
Świeżą krew pompują dziś w żyły alternatywy artyści trzymający się z dala od metropolii. Niegitarowym, elektroakustycznym kontekstem dla „Późnego królestwa” jest świetna kaseta „Jedwabnik” kwartetu Dwutysięczny.
Ziołek spotyka się często z zarzutem, że idzie w dźwiękowy patos. Z otoczką „Późnego królestwa” jest jeszcze ostrzej. Nie sądziłem, że kupię podniosły nastrój w muzyce, że przedrę się przez zasieki zawiłej narracji, za którą artysta ukrył ten album. Nie wiem, czy da się przełożyć na muzykę gitarową kabalistyczną wizję świata, ale niesporo mi do jej wyśmiewania. Misternie obłożone tekstami „Późne królestwo” jest zagrane doskonale, melodyjne, jego brzmienie – pełne.
Na płycie jest parę „piosenek” i trzy kilkunastominutowe mikrosymfonie. Ten wodospad dźwięku działa bez zatrzymania i nie zrzuca na głowę tej samej wody dwa razy. Artyści obficie kładą tony mocne, plastyczne. Z akustyczną balladą przesyconą rozedrganymi pogłosami sąsiaduje muzyka ekstremalna – noise, black metal. Wokalista śpiewa: „Skryty, zły/wgryza w kość, wbija w twarz/wije się jak/w tłumie, w błonie ptak/blady duch”. Jeśli ktoś uważa, że to zła poezja, to uspokajam, że „przekaz” trudno zrozumieć, bo głos – żałuję – w miksie schowano. Za to przed magmą dźwięku uciec się nie da. Kiedyś było Mogwai, trzyma się Jesu i Godspeed You! Black Emperor. Nie ustępuje im Alameda 3.
Tekst ukazał się w „Gazecie Wyborczej” 18/10/13