Umiejętność wracania z zaświatów jest w naszej kulturze bardzo wysoko ceniona. Z długowiecznością zespołów jest zgoła odwrotnie – klasyczne jest zdanie, że Kazik, T.Love czy nawet Ścianka albo Starzy Singers skończyli się na „Kill’em All”. Nie inaczej jest z Aliansem, który 20-lecie istnienia uczcił płytą nagraną po siedmiu latach przerwy. Jak po każdym wcześniejszym albumie zespół z wielu stron usłyszał, że naprawdę zajebiście to grał na pierwszej kasecie.
Po przeciętnej, mało błyskotliwej „Pełni” Alians wraca z kilkoma niezłymi melodiami. Pierwszy z brzegu „Oni zmienią nasze życie w piekło” – pastelowy klawisz i płynna, zdyscyplinowana gra sekcji dętej to znaki rozpoznawcze „środkowego” Aliansu z jego charakterną motoryką. Niepokoi tylko wycofany akordeon, który dawniej był fundamentem aranżacji pilan, podobnie jak elementy folku. W latach 90. dorzuceniem do punk rocka akordeonu i folkowej przekory Alians wyprzedził „Styropian” Pidżamy Porno. Teraz wygląda na to, że role się odwróciły – niektóre piosenki Aliansu idą ścieżką wydeptaną przez Grabaża i Strachy na Lachy. To nie tylko kwestia sposobu śpiewania i barwy głosu Kaziego, które od lat kojarzą się z KGG. Także poetyka: „Urodziłem się w dziwnym kraju, który dziś nie należy już do mnie” („Generacja”). Gdy do tego dołożyć muzykę, podobieństwo jest uderzające.
Mocnym punktem płyty jest też singiel (sprzed trzech lat) „Nielegalni”. Zagrany z nerwem karaibski rytm (salsa?), nastrój ponurego rozliczenia ze sobą („trochę światła – dzieło przypadku”) i swoim pokoleniem. Autor tekstu sytuuje siebie jako outsidera, odrzuconego mędrca, który już tylko przestrzega młodszych, jest rzecznikiem tolerancji, równości, ludzkiego prawa do stanowienia o sobie itp. zaniedbanych ideałów. Oni to wygrywają naprawdę świetnie, tak samo jak inny latynoski kawałek – „Poeta”. Tak się szczęśliwie złożyło, że ciekawsze muzycznie rzeczy są bardzo dopracowane tekstowo. Do tych mocnych punktów dorzucam jeszcze jasne „Nie mam nic do powiedzenia” – zagrane jak „Washington Bullets” Clashów, mniej polityczne, a bardziej przekorne.
Zaczęli od gwałtownego, źle nagranego kasetowego punk rocka, jak Pidżama Porno i setki innych grup, które przeszły do legendy z okazji tego, że się rozpadły zaraz po nagraniu kilku piosenek. Z biegiem lat łagodzili i dopieszczali brzmienie, pojawiały się elementy ska, dubu, coraz więcej rege, eksplorowali Jamajkę, sięgając do lat 70., 60. Najlepiej było to widać na „Równych prawach” z 2000 roku, gdzie kilka ostrych, gitarowych numerów (niezłych!) roztapiało w nawałnicy przeróżnych jamajskich brzmień. Kowerowali na tamtej płycie The Clash i Petera Tosha, a także – tak jak dziś – samych siebie („Nic do stracenia”). Już wtedy jednak – jak Grabaż z Pidżamą – byli odsądzani od punkowej czci i anarchistycznej wiary jako „zdrajcy ideałów”.
Na dowód, że Alians 2010 to nie Alians 1994, na „Egzystencjalnej rzeźni” zespół umieścił utwór „Zosia na wrotkach” z wczesnej płyty „Gavroche”. Żeby pokazać, że punk rock w 2010 roku polega na czym innym niż 20 lat wcześniej. Co jednak z tego wychodzi? W piosence zostało niewiele Aliansu, za to występ nawijaczy rodem z reggae hip-hopu XXI wieku niewiele różni się od potopu takich produkcji, w których tonie polska scena. Raczej pudło. Brak proporcji – pół zwrotki nawijki w „Nielegalnych” jest w sam raz. „Zosia na wrotkach” jest nudna.
Widziałem koncert jesienią 2007 na Brylfeście. Nie brzmieli wtedy świetnie. Publiczności w Stodole było niewiele i energia między sceną a widownią niestety nie zadziałała. W „Egzystencjalnej rzeźni” słyszę zwyżkę formy i zarazem potencjał robienia jeszcze lepszych rzeczy. Fajnie, że ten zespół istnieje i ma nowe rejony zainteresowań. Nowa płyta Aliansu muzycznie jest ciepła i bujająca, nie ma w niej tego wyrzutu wściekłości wprost, znanego z wczesnych nagrań. Język wciąż jest gorzki, autor miota się między nadzieją a zgorzknieniem, żeby w końcu stwierdzić: „po to jesteś poetą, żeby pozbyć się złudzeń” („Poeta”). Otóż właśnie. Czekam na płytę bez złudzeń, „od samego początku do samego końca”.
Ta i poprzednia płyta są najlepsze w ich dyskografii. Poprzednia może nawet lepsza.