Coś dla zmartwionych tym, że w ostatniej inkarnacji Swans (według „Wyborczej” ich „To Be Kind” było płytą roku 2014) zabrakło wokalistki Jarboe. Anna von Hausswolff podobnie jak zespół Michaela Giry kąpie się w patosie, wśród priorytetów ma też repetycję i trans. Gra lżej, za to lepiej śpiewa.
Trzecia płyta Szwedki zbiera doskonałe recenzje, ale – rozpieszczony przez Starą Rzekę i Alameda 5 (z nurtu gitarowego), a z drugiej strony Stefana Wesołowskiego (z kompozytorskiego) – nie widzę w „The Miraculous” nic nadprzyrodzonego. Może poza głosem artystki, który jednak w pełnym patosu finale „Discovery” wyśpiewuje np.: „Run run run run (x4) to the sun sun sun sun (x4)”. Serio?
Trzeba znieść te celebracje, a będzie lepiej. W „Come Wander With Me / Deliverance” zakorzeniona w metalu i folku von Hausswolff wprowadza trochę ożywczego chaosu. Utwór toczy się ciężkim, powolnym rytmem, by w połowie przejść do marsza w stylu Swans zagłuszanego nieokreślonymi zgrzytami i piskami. Na końcu 11-minutowej kompozycji, tuż przed banalną solówką gitarową, Anna śpiewa przeszywająco wysokim głosem.
Długimi momentami „The Miraculous” brzmi jak ścieżka dźwiękowa do filmów o kosmosie, takich spod ręki Stanleya Kubricka. Nagrodę artystka zostawia na koniec: to utwór tytułowy i poprzedzający go „Evocation”, w którym von Hausswolff śpiewa uroczyście, ale nawet zabawnie. Ta kompozycja kończy się wchodzącym w głowę dronem, czymś podobnym karmi się długi „The Miraculous”, z wpływami Jacaszka, naszego kompozytora, powiedzmy, ambientowo-sakralnego.
Bardzo żałuję, że von Hausswolff tak hołubi swój do bólu konwencjonalny rockowy zespół towarzyszący. Jej album ma dobre momenty, ale jest przereklamowany.
Tekst ukazał się 9/12/15 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji