Kiedyś świat znał ją jako Antony’ego, lidera Antony & The Johnsons, jednak „duchowego imienia” Anohni używa od lat. Jej pierwsza autorska płyta od sześciu lat to dzieło sztuki.
Muzycznie „Hopelessness” wprowadza zmiany: kameralny akustyczny pop zastąpiła muzyka syntetyczna, mocna i szorstka – pomogli producenci Hudson Mohawke (specjalność: melodyjne przeboje) i Oneohtrix Point Never (ambientowe elektronika). Jednak prawdziwą rewolucję Anohni zrobiła w tekstach, które wychodzą daleko poza feminizm i ekologię.
Ameryka robi bałagan, którego nie da się posprzątać. Anohni śpiewa więc o uchodźcach, karze śmierci, topnieniu lodowców. Tłumaczy, że sama jest częścią złego systemu („Też płacę podatki na drony i tortury w Guantanamo”). Piosenkom daje niesłychaną perspektywę, w której wszystko dzieje się z miłości, „dla dobra” człowieka, np. „Wiem, że mnie kochasz, tato, bo wciąż mnie podglądasz / chronisz przed złem, terroryzmem i pedofilami” („Watch Me”); „Chcę patrzeć na wrzący świat, chcę ujrzeć płonące zwierzęta” („4 Degrees”). Ze złamanym sercem Anohni człowiek śpiewa do planety: „Jak stałem się twoim wirusem? / kiedy zacząłem brać więcej, niż zasługuję?” („Hopelessness”). W „Drone Bomb Me” narratorem jest osierocona afgańska dziewczynka. Utwór „Obama” też nie jest hymnem pochwalnym.
Zdaniem Laurie Anderson 44-letnia Anohni to głos pokolenia. Nie podzielałem tej opinii, ale „Hopelessness” każe przyjrzeć się artystce na nowo. Bezbronność stała się jej siłą i zrodziła przejmującą opowieść.
Tekst ukazał się 13/5/16 w „Gazecie Wyborczej” – w portalu więcej recenzji