Elektroniczno-funkowo-popowy skład Artybishops przestaje być warszawską ciekawostką i zdobywa coraz więcej fanów nie tylko poza adresem 11 Listopada 22, ale również poza stolicą. W sierpniu zagrają na festiwalu w Jarocinie. Nakład wydanej na własny koszt płytki był zdecydowanie za mały, ale... KRMP ją ma.
Teraz mogę to powiedzieć, dla takiego zespołu warto było robić cały ten program – tak Zbigniew Hołdys ocenił marcowy występ Artybishops w „Hit generatorze” w TVP. Nie tylko dla niego pierwsze spotkanie z warszawskim zespołem skończyło się nokautem.
Co zrobiło na zajmującym się muzyką od wielu lat Hołdysie takie wrażenie, że kilka dni po programie przyszedł z rodziną na koncert Artybishops w jednym z warszawskich klubów? Przede wszystkim egzotyka wyróżniająca ich na tle tłumów polskich zespołów. Artybishops mają duży przechył na stronę rytmu kosztem melodii, ale to nie kłuje w uszy, bo egzotyka jest przede wszystkim w rytmach – karaibskich, brazylijskich, polinezyjskich. Tego w Polsce nie ma, to jest nowe. Dodajmy do tego raz ostrą, raz melodyjną elektronikę Piotra Cichockiego i aksamitny, charyzmatyczny głos wokalistki Kasi Brzostek – dostaniemy muzykę, dla której trudno znaleźć punkt odniesienia.
Niezwykła jak na polskich debiutantów jest też dyscyplina grania – w tym zespole wszystko jest na miejscu. Mimo krótkiego stażu grają z mieszanką pewności i świeżości charakterystyczną dla wyjadaczy typu Tymon & The Transistors. Na gęstych rytmach precyzyjnie układa się czasem ostro funkowy, czasem delikatnie jazzowy bas. Na tej fakturze zgrabnie odnajdują się niesłychane, to śmiałe i ostre, to narracyjne frazy Kasi podparte dźwiękami wyczarowanymi przez autora większości repertuaru Piotrka. Na scenie frontmeni są jak ogień i woda – ona skoncentrowana stoi prawie bez ruchu, on biega, skacze, szaleje między laptopem a mikserem. To naturalne i cudownie wiarygodne – wszyscy oni wiedzą, czego chcą, widać, że kochają muzykę i nią żyją.
Jeśli czegoś mi w Artybishops muzyce brakuje, to większej melodyjności. Klubowy rodowód tej muzyki w naturalny sposób osadza ją w rytmie, sprawia to wrażenie, że melodia jest dodatkiem. Problem kury i jajka... Prawdopodobnie powinienem być bardziej cierpliwy – są setki zespołów, które z biegiem lat i z kolejnymi płytami wygładzały swoje chropowate, debiutanckie oblicze i tworzyły nową, nieprzystającą do pierwszych wypowiedzi jakość. Po dwóch latach od spotkania Kasi i Piotrka Artybishops to zespół do obserwowania – również dlatego, że ich ścieżka jest nie do przewidzenia. Przy szerokich horyzontach i opiewanej tu sprawności muzyków stać ich na wszystko.
Na razie trzeba się zadowolić wydaną nakładem zespołu płytką „Taste The Artybishops”, którą można kupić na koncertach – i życzyć znalezienia wydawcy, który uniesie ciężar gatunkowy zespołu.
(tekst napisany dla serwisu warszawaoff.pl)