Wokalista Deerhunter Bradford Cox nagrał już trzeci autorski album. Na koncie ma mnóstwo mniejszych płyt, a do tego sporo muzyki wrzuca na blog (np. „garść” 49 piosenek pod koniec zeszłego roku). Na „Parallax” nie tylko śpiewa, ale także gra na wszystkich instrumentach.
Ten śpiew zgodnie z okładką odwołuje się do lat 50. (oldskulowe pogłosy, charakterystyczna kompresja), ale wbrew okładce nie zawsze jest na pierwszym planie. Przede wszystkim Cox stara się „zrobić nastrój”. Bardzo to jest działające, „gdy październik wraz z ciepłą bielizną zsyła smutek na ciebie doroczny”. Nawet jeśli autor jest z ciepłej Atlanty, a miłosne piosenki bez adresata pisze w kosmos.
Choć na „Parallax” Cox wciąż bardzo dba o brzmienie, używa filtrów i efektów, to słychać coraz większy nacisk na melodie i aranżacje. Są świetne. Zwłaszcza w utworach takich jak „Terra Incognita”, gdzie akompaniament jest cichym, prawie ambientowym tłem. Jak ostatnie, utopijne i dzielne ”
Lightworks”, gdzie Cox jest zespołem Dylana i Beach Boysami, Elvisem i Bowiem. On już dawno nie jest noiserockowcem sprzed lat. Na tej płycie – wreszcie pewny siebie – odprawia własny rodzaj czarów, kojący rytuał.
Okładkowe zdjęcie zrobił Mick Rock – ten od Bowiego, Iggy Popa, Lou Reeda, Blondie, Sex Pistols, Stooges, Ramones i wielu innych. Atlas Sound może dumnie stać z nimi w jednym szeregu.
Tekst ukazał się 1/12/11 w „Dużym Formacie” – w portalu więcej recenzji