Kilka zdań o upale, Ephemerze, koncertach Ndagga Rhythm Force, TOPS i innych udrękach.
Wróciłem na koncerty, wydają się takie jak dawniej. TOPS i Róża w Pogłosie, Mark Ernestus’ Ndagga Rhythm Force w Pardonie, a po drodze jeszcze Ephemera. Najpierw była Ephemera. Zacząłem od koncertu Lee Gamble i Cateriny Barbieri, na który bardzo chciałem pójść, ale nie poszedłem, bo musiałem wysłać audycję numer 32 (wszystko się ze sobą łączy). To był piątek. W sobotę w piekielny upał pojechaliśmy do Centrum Alternatywy, gdzie pracuje kolega, żeby obejrzeć Matmos, bo to mistrzowie, a wcześniej Leggerezzę, bo tam śpiewa Olga Mysłowska, grają Patryk Zakrocki i Michał Pepol. Matmos grał trochę Schaeffera i to były te trudniejsze momenty dla mnie, ale plastik na początek był ekstra. Jeszcze tam wchodziły różne inne ich wątki i to właśnie było najlepsze: że można wszystko wymieszać, a jednocześnie jakoś sensownie to poskładać narracyjnie. To była dobra przygoda. Leggerezza trochę mi się przeciągnęła – lubię gitarę preparowaną, mniej skrzypce, bardziej wokal. Italo Calvino – prawie wcale. Kocham języki. Koncert nie brzmiał (jeszcze) jak najlepsza rzecz, na którą stać te trzy osoby na jednej scenie, bo to był chyba ich w ogóle pierwszy lub drugi koncert. Brzmiał jak sprawdzanie przyborów, coś wycofanego.
Ten koncert odbywał się tak wcześnie, że pewien renomowany słuchacz przyszedł już po jego zakończeniu, myśląc, że startuje o 19 czy 20. Wtedy to już trzeba było być w drodze do Komuny Warszawa na serię wieczorną. Po drodze zatrzymałem się na zapiekankę w kebabie Lussi i rozmyślania o naturze chodzenia na koncerty, bycia tam, o czym już wspomniałem na fb (znajomi zobaczą).
*
W szkole jak to w szkole (siedziba Komuny mieści się w dawnej podstawówce nr 171, później było tam chyba gimnazjum, a po sąsiedzku liceum Hoffmanowej), również bodaj pierwszy w historii występ duetu z Kijowa – Alien Body. Fajne to było, podobało się młodzieży najbardziej. Nie tak że głos dziewczyna, muzyka chłopak, tylko on też trochę śpiewał, a ona dużo tańczyła. Krzyczała. Ona była bardziej punk.
Ecko Bazz – czarny (w sensie ponurości, ale czy tylko, czy tylko) hip-hop, bardzo basowy i grime’owy, z szybkim wyrzucaniem z siebie nawet nie strof tylko długich fraz, zdobionych nawet w środku, nie tylko przy końcu. Raper-działacz, krzykacz-aktor, angażujący szaman – on był świetny. Było się w środku. Dobry bit trzepie od środka. Jak nie ma dachu, bas się rozłazi, staje mniej konkretny, ale też łatwiej w nim pływać. Zanurzasz się, zakrywa cię, nie boli.
Na koniec był jeszcze taki duet Machine Girl, w opisie organizatorów kultowy – ludzi rzeczywiście zlazło sporo, ale muzyka Machine Girl, niestety, okazała się manierycznym gównem. Znalazłem w niej jeden dobry odcień – dziecinność artystów, taki niezatrzymany pęd w coś uderzania, gębą dźwięków wydawania, wspierany technologią. Za dzieciaka można się w to wkręcić na długo, nie zauważa się tej nudy, pustki, coś się dzieje. O ile Ecko Bazz miał zacięcie aktorskie w najlepszym sensie – angażujące, komunikatywne, o tyle Machine Girl w sensie gorszym – patrzcie na mnie, podziwiajcie mnie. Nuuuda, poszedłem sobie.
Po prawdzie to poszedłem sobie także z Ndaggi. Miałem wrażenie, że początek był najlepszy, później muzykom oczka się za mocno zaświeciły do dziewczyn i zaczęło się imprezowanie na scenie, a koncert się rozlazł. Ten sprzed czterech lat pamiętam bardzo dobrze, nie mogłem oderwać oczu od sceny, był piekielny upał na dworze i sauna w sali – Pardon mieścił się wtedy jeszcze w baraku przy Nowym Teatrze, ludzie wychodzili na zewnątrz, odetchnąć sobie temperaturą 35 czy 36 stopni, bo w środku było znacznie goręcej i duszno. Tam ogarnęła mnie fala entuzjazmu, tym razem wystarczyła mi godzina, żebym podniesiony na duchu ruszył gdzieś dalej. Jakiś impuls: perfekcja rytmiczna zespołu, za duża głośność w środku, doskonała na zewnątrz, a wreszcie, miły chłód wieczoru, pierwszy dzień po burzowym przełamaniu nocy z piątku na sobotę. Kiedyś było ekstra, teraz jest inaczej, dystans się zwiększył, ale wciąż da się słuchać rzeczy. Może krócej niż dawniej, i już.
*
Co do dawniej oraz – mimo wszystko – przewidywalności wydarzeń. Zgodnie z przewidywaniami czerwiec się skończył, najlepszy miesiąc. Gorąco. Rodzaj gorąca się zmienia, dawniej były może dwa tygodnie morderczego upału, takiego, że trzeba mieć wiatrak, zamykać okno na dzień, otwierać drzwi na klatkę i tak dalej. Ale już wcześniej i w znacznie lepiej chłodzonych mieszkaniach też bywało trudno. Pamiętam, że 15 lipca 2010 zgromadziło się u nas sporo osób, jakoś do dziesięciu, na posiadówę, nie pamiętam przed czy po jakimś miłym popołudniu, co zakończyło się oglądaniem odrestaurowanego filmu „Krzyżacy” w rocznicę bitwy pod Grunwaldem. Nie dawało się ruszyć ręką, nogą wtedy. Część druga imprezy, albo część trzecia, odbywała się już pod gołym niebem, może na osiedlu, a może na Chłodnej. Świetna nazwa na letnie wieczory, prawda?
Wydaje się, że ostatnią audycję wysłałem ze dwa-trzy dni temu, a już trzeba przygotowywać kolejną. Znaczy to nieomylnie, że zbliża się wyjazd, a więc chwilowa przerwa od pracy i od siedzenia całymi dniami w budynkach. Trzeba przygotować program na zapas. O czym? Z gadaniem czy bez? Na razie data wyprawy jest coraz bliżej, pomysły krążą, ale wciąż nie ma decyzji.
*
Gdzieś po Ephemerze, a przed Ndagga Rhythm Force był jeszcze jeden koncert „jak dawniej”. W Pogłosie grali TOPS – ze skopanym brzmieniem basu i ledwo słyszalnym wokalem, but still – oraz Róża, której chyba nie widziałem do tej pory na żywo. Znakomity zespół, z doskonałą płytą „Bu!”, którą miałem opisać tu w lutym, ale nie zdołałem. Bas w Róży brzmiał dobrze. Najlepiej z płyty wyszła chyba piosenka „Stosy”, nie pogardziłbym też nowym utworem „Portfolio”, gdyby wylazł na singlu. Drażniła tylko konferansjerka/jej brak spod znaku klasyka polskiego niezalu. Dawno nie widziałem, żeby zespół tak precyzyjnie zabijał własną energię przerwami. Na szczęście nieznacznie więcej od przerw było grania.
W każdy razie – witaj ponownie, klasyczny edytorze.
Lista utworów:
- Wild Billy Childish & The Buff Medways – Troubled Mind
- Courtney Barnett – Take It Day by Day
- Pavement – Carrot Rope
- X – The World’s a Mess: It’s in My Kiss
- Stereolab – The Free Design
- Tyler, The Creator – Are We Still Friends?
- The Breeders – No Aloha
- Broken Social Scene – Bandwitch
- Pillow Queens – The Wedding Band
- Helado Negro – Ya No Estoy Aqui
- Anika – Change
- Stereolab – Lo Boob Oscillator
Radio Kapitał nadało tę audycję 24/4/2022. Wszystkie audycje „Ktoś ruszał moje płyty” można znaleźć na stronie radia albo na playliście w moim profilu w serwisie Mixcloud.
Aby posłuchać Róży w „Ktoś ruszał moje płyty”, należy wybrać na klawiaturze numerycznej 27. TOPS chciałem, ale nie zagrałem, było za to Four Tops pod numerem 7.