Menu Zamknij

Autor: Jacek Świąder

Camera Obscura – My Maudlin Career

Talent do zaba­wy w kon­wen­cje (być może nale­ży napi­sać: w kon­wen­cję) to cen­na rzecz i nale­ży go pogra­tu­lo­wać zespo­ło­wi. Granie to tak­że zaba­wa. Gdzie jed­nak podzia­ła się umie­jęt­ność pisa­nia chwy­tli­wych nume­rów, któ­re nie chcą wyjść z głowy?

Off Festival 2009, 6–9 sierpnia, Mysłowice (edycja 4.)

Pierwszego dnia nie dotar­łem na festi­wal, wca­le nie dla­te­go, żebym był na U2. Drugiego, trze­cie­go i czwar­te­go widzia­łem mnó­stwo kon­cer­tów, sta­ra­łem się jed­nak omi­jać rze­czy dobrze mi zna­ne i czę­sto widzia­ne na kon­cer­tach w Warszawie, stra­ci­li na tym m.in. Janerka, Pustki, Komety, Armia, czy­li wyko­naw­cy czę­sto wymie­nia­ni przez oglą­da­ją­cych festi­wal jako tzw. magne­sy. Widziałem ich po kil­ka-kil­ka­na­ście minut lub wca­le. Wszystkie spo­strze­że­nia gru­pu­ję w kolej­no­ści alfabetycznej.

Horny Trees – Branches Of Dirty Delight

Trudna pły­ta, któ­ra po kolej­nych prze­słu­cha­niach sta­je się bar­dzo cie­pła, bli­ska i dużo łatwiej­sza niż w pierw­szym rzu­cie. Grają impro­wi­za­to­rzy – nazwi­ska bar­dzo sza­no­wa­ne: trio Szamburski, Bielawski, Zemler – a wyda­je Lado ABC. Jest to kom­bi­na­cja gwa­ran­tu­ją­ca odpo­wied­ni poziom kom­po­zy­cji, wyko­naw­stwa, artwor­ku okład­ki i last but not least, poczu­cia humoru. 

Underground – Mrowisko

Większość mate­ria­łu to nie­ste­ty zwrot­ka, refren, zwrot­ka, przej­ście, i jesz­cze raz, a póź­niej przej­ście od cza­py. Można i tak, to wciąż popu­lar­na meto­da tłu­cze­nia kawał­ków na kilo­me­try. Najgorsze jest jed­nak to, że w ska­li całe­go tego wydaw­nic­twa domi­nu­je jed­na ryt­mi­ka. Mimo bucha­ją­cej z pie­ców ener­gii „Mrowisko” jest świet­nym środ­kiem nasen­nym. W tej sytu­acji uwa­gę przy­ku­wa­ją teksty.

Manic Street Preachers – Journal For Plague Lovers

W fil­mie François Truffaut „Fahrenheit 451” wystę­pu­je przez moment książ­ka „A Journal of the Plague Year” (Dziennik roku zara­zy) Daniela Defoe, uzna­wa­ne­go za pre­kur­so­ra bry­tyj­skie­go powie­ścio­pi­sar­stwa. Strażacy znaj­du­ją ją i palą w domu głów­ne­go boha­te­ra Montaga, gra­ją­ce­go na dwa fron­ty książ­ko­we­go neofity. 

Yeah Yeah Yeahs – It’s Blitz

Brzmienie fla­go­we­go „Zero” jest po dys­ko­te­ko­we­mu peł­ne i tym spo­so­bem wdzie­ra się pod przy­sło­wio­wą czasz­kę. Z tym że pod czasz­ką od pyty jest już dużo lep­szych nume­rów w tej sty­li­sty­ce. Zdarzają się też nie­spo­dzian­ki, ale szko­da, że nie ma na tej pły­cie wię­cej eks­pe­ry­men­tów. Nie jestem wiel­kim fanem wymy­śla­nia muzy­ki od nowa, po pro­stu taka jest moja oce­na tego, co na tej pły­cie wyszło – bo jed­nak coś tam wyszło.