Może to tylko złudzenie, ale wydaje mi się, że „polskie gitarowe zespoły śpiewające po angielsku” (dalej: PGZŚpA) są dojrzalsze niż te sprzed dekady. Takie są Vapour Trails czy Bad Light District. Może to kwestia tego, że ludzie z dzisiejszych PGZŚpA chwycili za instrumenty już dobre dziesięć lat temu?
„Science Of Dreams” to zaległość z tego właśnie gatunku, odpowiednia do odrobienia w wakacje. Bad Light District, rockowy zespół z Krakowa, debiutował płytowo w 2009 r. całkiem niezłym albumem „Simplifications”, a pół roku temu wydał niniejszą, trzecią płytę. Jesteśmy gdzieś między post rockiem lat 80. a grupami w rodzaju Interpol czy Editors, a trzeba jeszcze zaznaczyć, że „Science Of Dreams” ma trochę rozmarzony, rozmyty nastrój. Nad całą płytą unosi się duch trójmiejskiego The Shipyard, choć akurat Bad Light District gra delikatniej i mniej nowofalowo.
W przebojowym „Table Leg” usłyszałem The National, choć naprawdę ciekawie zaczęło się dziać, gdy odpłynęły już zwrotki i refreny. Muzycy to lekko zazgrzytają, to nabiją taneczny rytm na cowbellu... Teraz widzę, że to tę piosenkę zespół wybrał na singla. Najbardziej jednak podoba mi się „Digital State Of Mind” z groove’em przypominającym Something Like Elvis. Pomnożone głosy powtarzają w refrenie: „I just want to stay/ I don’t wanna go”. Punkowcy woleliby hasło: chcę zostać i chcę odejść, ale Bad Light District to przecież introwertyczny, spokojny PGZŚpA.
Tekst ukazał się 18/8/15 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji