Prezent dla tych, co nie byli – według relacji znajomych wieczór trzech solowych koncertów gitarzystów w Warszawie jesienią 2019 był pamiętny. Teraz miałem szansę tę legendę zweryfikować.
To właśnie występu Orcutta żałowałem najbardziej. Na szczęście na pięknej kasecie Endless Happiness bądź w zdrowym pliku flac/mp3 miesiąc temu ukazał się plon tamtego koncertu – dwie improwizacje po kilkanaście minut. Oprócz Orcutta w Spatifie wystąpili wtedy Aaron Turner oraz Mick Barr, każdy osobno, przypominam.
Wiadomo, to nie jest muzyka dla każdego, i tak dalej i tak dalej, będę teraz mówił i pisał jak Dariusz Szpakowski w wybitnym materiale profilu Kaszanka. Orcutt nie gra piosenek, nie śpiewa, gitara solo to nie przelewki. W tej formule nie ma nikogo, by za nim nadążać, nie ma też nikogo, za kim można by się schować, przeczekać mniej kreatywny moment. Orcutt jest w tym sensie bezbłędny, słychać od razu, że bierze ten koncert na siebie. Kojarzy mi się ze starymi występami solo Phila Elveruma (czy on musi być wszędzie), bo potrafi skupić na sobie uwagę cichszymi momentami, i nie mam tu na myśli tego, że w wodospadzie dźwięków robi 10 sekund pauzy i wtedy wszyscy się budzą, mam na myśli mistrzowskie operowanie dynamiką, nastrojem i budowanie utworu od razu z myślą o tym, w jaki sposób on się skończy i co będzie po drodze.
Jest w graniu Orcutta melancholia i skromność, stąd może skojarzenia z Elverumem. Orcutt nie biega między różnymi nastrojami, potrafi budować na poprzednich warstwach, a nie tylko rozbijać je w proszek i montować od zera. Nie spieszy się, ale ten cały występ jest nieźle skondensowany, skupia uwagę i nie odpuszcza do końca. Nie warto grać za długich koncertów, zwłaszcza improwizowanych.
Co mam jeszcze powiedzieć? Pamiętam, jak jednego razu w Pardonie koleżanka wspominała, jak inna zabrała ją na pierwszy koncert free improv, nie pamiętam już niestety czyj. Koleżance trudno było z początku się na to załapać, ale z biegiem czasu, z kolejnymi koncertami można tę muzykę pokochać, zacząć czerpać z niej coś pożytecznego. Gitara solo, zwłaszcza w wykonaniu Orcutta, jest dobrą propozycją zarówno dla smakoszy, jak i dla debiutantów. A że jest tzw. ikoną, i to dość starą, to grzebać w jego dokonaniach można miesiącami.