Jak dowiedziałem się, że jestem naturą kontemplacyjną, w dodatku od siebie samego.
Co to jest? Nie przypominam sobie, żebym wcześniej uznawał nagrania Davida Moore’a za ważne dla mnie w jakikolwiek sposób. A teraz wciągnęło mnie. Minimalizm zawsze weźmie górę. Przyjdzie minimalizm i nas zje.
To, co słyszymy na tej płycie, to nie ambient, bo dźwięk jest wyrazisty i ostry, chociaż w stale podobnej barwie. Dobrze, w różnych barwach, ale w niewielkim zakresie, to najprędzej organowa katarynka, zapętlona, krążąca bez pośpiechu po swoich orbitach. Brzmi jak „prawdziwy” instrument, ale podejrzewam, że nim nie jest. Organy? Tak, organy Farfisa, te, do których w zeszłym roku wrócił Beirut, używał ich też Steve Reich, choć w innym celu, Philip Glass także. Szlachetny instrument o ludowym brzmieniu, lub odwrotnie. Poręczny. Czasem słychać gdzieś za nim niskie, smyczkowe partie, jest też chyba klarnet, ale Farfisa wiedzie prym. Z kompozytorem grają Jeremy Viner i Jeff Ratner.
Czwarta płyta Bing & Ruth sprawiła, że teraz przerobię sobie trzy wcześniejsze. W tych utworach akord nakłada się na akord, podniosła sekwencja rozmywa się przez to i rozpuszcza jakby sama w sobie, staje się codzienna, zwykła – to się daje szybko oswoić, te mało zgrzytliwe, nawet sympatyczne utworki. Momenty ciszy i pustki rzadko przedzierają się przez niby nieprzepuszczalną, udającą monolit ścianę dźwięku, przez to robią większe wrażenie. Ciekaw jestem, jakie poszukiwania doprowadziły Moore’a do tego albumu.
Moore, pianista, jest porównywany z Terrym Rileyem. Poważne tematy, natura, transcendencja, świadomość. Jest z Nowego Jorku, a nagrywał gdzieś pod Malibu, ale to nie ma znaczenia, w pozytywnym sensie. Mógłby się nazywać Bartek Wąsik. Nowe Bing & Ruth brzmi jak domowa rzecz, bo Farfisa to instrument małych przestrzeni. Dla mnie na pierwszym poziomie „Species” to harmonijna, kojąca muzyka. Nie ma tu mroku, zagrożenia, rządzi tzw. sielana. I to mi pasuje do wakacji, do krótkiego momentu szczęścia i zapomnienia o robocie. (Tak jakby pisanie o muzyce można było uznać za odpoczynek; przecież nic nie robisz teraz). Czy wolno kontemplować sobie, przymykać oczy i rzeczy wyobrażać, gdy świat się kończy? Co jeśli nie jest się w stanie zrobić nic więcej? Czy takie kontemplowanie też się liczy jako pełnoprawne, czy jako fanaberia, luksus?