Jeszcze jedno powtórne przyjście. Nowojorskie Blondie dwa miesiące po premierze europejskiej ma premierę nowej płyty w Stanach. Znów wiele lat minęło od poprzedniego albumu zespołu Debbie Harry, ale jedno się nie zmienia: na ich płytach zawsze było kilka dobrych singli i sporo słabych, niepotrzebnych kompozycji.
Teraz tu francuski walczyk, tam latynoski hit w stylu Ricky’ego Martina, takie na pół gwizdka, no i tona niedobrych odniesień do reggae (szukanie magii „The Tide Is High”?), wśród których broni się cover „Girlie Girlie”. Ale Blondie słucha się dla hitów.
Te lepsze rzeczy są na początku albumu: wdzięczne, podobne do klawiszowego stadionowego rocka Killers „Mother”. Przypominające stare Blondie, ale też zwracające uwagę gęstszym niż dawniej, bogatym brzmieniem „What I Heard” i rozpędzone „D‑Day”. Zespół pożyczył też jedną piosenkę od Zacha Condona. „Sunday Smile” wciąż jest typowym utworem Beirutu (trąbka autora!), ale dobrze zrobiły mu aranżacja w stylu Blondie i brak głosu autora. Interesujący moment.
Tekst ukazał się 22/9/11 w „Dużym Formacie” – w portalu więcej recenzji