Przykład na to, że warto być w odpowiednim czasie we właściwym miejscu. Pół roku temu na festiwalu Spring Break w Poznaniu parę osób zwróciło uwagę na efektowny, pełen emocji koncert grupy Control The Weather.
Teraz pod nową nazwą Bownik trio wydało debiut zmiksowany przez Envee, założyciela Niewinnych Czarodziejów, współpracownika Fisza czy Natalii Przybysz.
Kiedy słucham Bownika, przed oczami mam Franka Blacka, niepozornego grubaska, lidera Pixies, najważniejszego zespołu sceny gitarowej między punkiem lat 70. a grunge’em 25 lat później. Black umiał drzeć się, aż szyby leciały, umiał być też liryczny. Michał Bownik, lider zespołu nazwę biorącego od jego nazwiska, ma podwórkowy wizerunek, świetnie śpiewa po angielsku z odpowiednim akcentem i bardzo dobrze gra na gitarze. Są jeszcze bębny, klawisze, bas.
Raczej dla żartu zespół określa swoją muzykę jako vegan disco, ale ich sympatia dla zwierząt ma realny wymiar – dochód z wydania nieoficjalnego albumu „Kynodontas” (2015) zasilił stowarzyszenie Otwarte Klatki. Wśród muzycznych inspiracji Bownik wymienia Davida Bowiego, The Smiths, Grimes czy Andersona .Paaka. Ten zespół lubi elektronikę, ale raczej tę najbliższą czarnym artystom amerykańskim, przesiąkniętą pulsem soulu i r’n’b, rzadziej bluesem i rockiem. Na nowym albumie Envee nadał utworom bardziej funkowy, klubowy wymiar.
Nie są to jednak piosenczyny w stylu Jamesa Arthura czy Shawna Mendesa, lecz pełnokrwiste, dramatyczne utwory o cechach przebojów, jak z miejsca wskakujące w głowę „Behind The Corner”. Jeszcze lepsze melancholijne „Inside My Tail” zabiera na taneczny parkiet wspomnianego w tekście Josepha Beuysa. „I held my breath far too long/ my lips are still as I talk/ missing sounds”, śpiewa Michał. Wierzę, że teraz, już z rozsznurowanymi ustami i pod opieką dużej wytwórni, zrobi z kolegami karierę na miarę talentu. Nie jest gorszy od Korteza czy Piotra Zioły.
Tekst ukazał się 27/10/16 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji