Wyrwane ze snu Braty z Rakemna zrobiły płytę nie gorszą niż Muchy. Nagrany osiem lat po debiucie drugi album jest nerwowy, ostry, a w tekstach desperacki. Jednak wokalista i gitarzysta Jakub Stankiewicz nie prowadzi gry z wizerunkiem zespołu (bo go nie ma), nie inwestuje we wdzięk, jest do bólu konkretny.
Wreszcie coś bez rozczulania się nad sobą: „spośród wszystkich kłamstw/najbardziej śmieszy miłość/powinszować strat/żadną miarą litość”. Kojarzy się z Janerką, gdy na szybkim tempie wyrzuca z siebie: „Dylematów kark puszy się na szali/każe brnąć przez bród, ćwiczyć w monogamii/policzmy w porę zęby, w tany dziś uderza krew”. Albo „chciwym chwała, martwym cel, a decyzjom obecność”. Takie to wrocławskie.
Przyjemnie słuchać zespołu (z Gryfina) z półki bądź co bądź niezależnej, który dobrze brzmi. Bas chodzi, jak należy, gitara nie przytłacza, koloryzują to intrygujące, zdyscyplinowane klawisze. W bębny bije jeden z najlepszych fachowców Jarek Kozłowski. Razem daje to miejskie brzmienia – dość chłodne, wyraziste, zdecydowane, ale przebojowe. W „Laurce z trupią czaszką”, na chyba najlepszą melodię albumu, wokalista powtarza: „Płomień niby matka karci nas (...) tak mi wstyd i tak mi tego żal”. Czego mianowicie żal? Zachęcam do poznania się ze szczegółami.
Tekst ukazał się 9/11/12 w „Gazecie Wyborczej” – w portalu więcej recenzji