Zima w Łodzi w tym roku wyjątkowo ponura. Mało kto pisze tak przygnębiające teksty jak Karol Stolarek, wokalista tercetu Bruno Schulz, a muzyka grupy też do wesołych nie należy. To już piąty album Bruno Schulza i drugi z producentem Pawłem Cieślakiem.
Brzmienie płyty „Imperium” jest chłodne, pełne syntezatorów, nawet partie basu i perkusji (gościnnie Piotr Gwadera) są mocno zniekształcone. Wszystko jakby zgniecione, nie mieści się w głośnikach ani słuchawkach, daje klaustrofobiczne wrażenia.
Nowy Bruno kojarzy mi się z zeszłoroczną płytą „Plaża Babel” Organizmu. Tamta może była bardziej dojmująca, nieprzebierająca w słowach, nieszczęśliwa. Z kolei bohater piosenek Stolarka niby nerwy ma na wierzchu, ale na nich zimną skórę z metafor. Nawet w otwierającym płytę, zagranym dość wprost utworze „Iskry” tak jest: „Nie mam w sobie nic z rycerza, na którego czekasz/ złe dziewczyny mi odkleiły z ust blokadę na głód, który nie zna końca”.
Silne uczucia były więc przez wokalistę mielone dość długo, by zamieniły się w zawiłe słowa. Ma to odbicie w muzyce zespołu, który z dość prostego, rockowego składu wyciąga zamulone, pełne technologii brzmienia. Skrajnym przykładem jest „Echo” ze zniekształconym basem, nieczytelnymi syntezatorami, zagubioną w tym wszystkim gitarą. Klasyczna nowa fala miała czystsze brzmienie – Bruno Schulz wpisuje się w dzisiejsze czasy chaosu i dezorientacji.
Przy tym wszystkim poszczególne hasła Stolarka są czytelne i miejskie. W kolejnych utworach powtarzają się słowne punkty zaczepienia. Właśnie miejskie: ostatnie piętra, knajpy, neony, betonowe zoo. Świetlne, jak błysk, iskra, słońce, stroboskop, blask sztucznego światła. Do tego oczy, usta, serce, zmory i spoza wszelkich kategorii – głód.
„W tobie jest czystość, która podnosi powieki (...) eskadrą rakiet w moje serce czarne, moje serce z kamienia” („Srebrne oceany”). Może to wyglądać naiwnie, ale w głosie wokalisty nie ma rozpaczy. Śpiewa bez wielkich emocji, przez to jednak dość jednorodnie. Przebojowym refrenem może zostać nawet dwuwiersz: „Koty wrzeszczą w oficynie/ okna brudne od samotności” („Rozmycie”). Sporo tu zdań do pozazdroszczenia, jak „Błyszczysz tak, że ulice gasną” („Źródło w rzekę”), „Zaraz wyjdę z czarnej dziury przebrany za co tylko chcesz” („Słowa”).
Dużo piszę o tekstach, bo są one głównym atutem grupy. Wydaje mi się, że muzycznie Bruno Schulz zagrał bezpiecznie, zrobił rundkę po dobrze znanej sobie dzielnicy. Może tylko w bardziej pochmurny dzień niż na poprzedniej, lżejszej płycie „Wyspa”. Więcej ryzyka by nie zaszkodziło.
Tekst ukazał się 27/1/16 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji