Polski debiut. We wkładce do płyty znaczek pocztowy z Nowego Jorku – bo Buslav tym albumem zaczyna nowe życie. W pierwszym był saksofonistą, grał m.in. w jazzowym zespole amerykańskiej wokalistki Cheryl Pepsii Riley, w polskich grupach Retro Funk, TGD czy Goryl.
Na solowym albumie śpiewa autorskie piosenki, gra na klawiszach, basie czy flecie. Jedyne, czego żałuję, to że na „Buslavie” nie słychać wokalistów Jadzi Kłapy i Daniela Wojsy błyszczących na koncertach. To dla nich warto zajrzeć na występ Buslava – i dla nieśmiałej konferansjerki lidera, świetnie improwizujących muzyków, i dla nieoczywistych wersji cudzych piosenek.
Na płycie Buslav gra nieco inaczej. Żywą perkusję, klawisze i gitarę podpiera w paru momentach kwartetem smyczkowym, to znów elektronicznymi rytmami i moogiem. Napisał serię ballad. Bohaterowie spokojnej, domowej „It’s Alright” kupują samochód i wykańczają dom, ale nie zauważają, jak oddalają się od siebie.
Jeden z najstarszych utworów, proste i kruche „Eternity” zawiera śliczne solo lidera na klarnecie i słowa: „This melody means nothing/ compared to your precious breath”. A przebojami są kolejna ballada „Hummingbird” oraz pulsujące tanecznym rytmem „Searching For You”. Narodził się nowy, aksamitny Skubas?
Tekst ukazał się 16/10/16 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji