Oto następny gitarowy polski zespół śpiewający po angielsku. Jeśli chodzi o wybór Stany – Wyspy, California Stories Uncovered wolą Brytanię. Nie grają na gitarach wiertarkami. Ściana dźwięku jest rozchwiana, rozpogłosowana, wokal przymglony. Trochę środkowo-późne The Cure (wokal, gęstość), ślady Sigur Ros (bajkowość, momentami). Mogwai nie.
Prawdopodobnie California Stories Uncovered zostali ochrzczeni blisko parafii Hatifnats. Zdarzają się kawałki podobne do Myslovitz (mnóstwo gitar i klawisze na dokładkę). Wokal jest raczej wysoki, delikatny, ledwo się przebija zza przyjemnie układających się w kolejne warstwy gitar, ale wkładka pomaga rozeznać się w tekstach. Jest potrzebny ratunek, za dużo udawania, odczuwanie za mocno, oczywiście miłość, porozumienie i brak, izolacja, a poza tym fuck it anyway. Czyli w normie. Napisane tak, że nie ma obciachu.
Muzycznie CSU lepiej wypadają w żwawych piosenkach, ale również te potrafią długo rozwijać. Moim zdaniem trochę za długo, bo prawie godzinna płyta to za dużo – dzieje się mnóstwo i naraz, ale czy jest ku temu przyczyna? Znaczy czy uzasadniony jest nawał środków. Dla mnie to jest za intensywne, może jestem stary – dla mnie dyscyplina to podstawa nie tylko wychowania. Łukaszowi Kuśmierzowi podobało się bardzo. Czytałem pretensje, że lepiej zespołowi szło za czasów postrocka, bez wokalu. Mogło tak być, ale w obecnej indie-nie-wiadomo-co formule Ankowerdzi radzą sobie co najmniej nieźle. Teraz trzeba się czymś wyrazistym wyróżnić, z bogactwa pomysłów wybrać najlepsze i je wymasterować.
„Footsteps” – genialne! Tyle się tutaj dzieje <3
a CSU to jeden z najlepszych współczesnych polskich zespołów.
będą jeszcze lepsi, na pewno stać ich na wiele.