Zespół spod Wolsztyna wydał trzecią płytę. W tej chwili to duet bliźniaków Filipa i Karola Majerowskich. Poprzedni album „Homes And Houses” sprzed dwóch lat można było porównać z Twilite i Indigo Tree z ich elektronicznym indie. Nowa płyta nie przynosi ogromnych muzycznych zmian. Może więcej tu egzotyki z lat 80., która stanowi mocny punkt „Trójpola”.
W otwierającym płytę „Wstręcie” gitary powtarzają rytmiczny zapętlony motyw, trochę jak na tegorocznym albumie Króla (też w otwierającym ją „A więc teraz”). Do tego bas niczym z Lecha Janerki i tekst: „Digitale, analogi, błyskawice oślepiają/ kiedyś cię dopadną, więc się strzeż”. We Call It A Sound pożyczają na potęgę, układają własny styl z wielu innych. Połamane rytmy z „Tataraku” nakładają się na kontrast wibrujących brzmień organów z grającą ucięte akordy gitarą (działającą tu jak w muzyce Gang Of Four). Najwięcej tu lat 80., lekko zmanierowanych, zawsze „dla wtajemniczonych”. Muzycy pierwszą część płyty umownie określili jako dub, drugą r’n’b, trzecią – folk. Dla nich najważniejsza jest trzecia, dla mnie najlepsza pierwsza.
Napisane po polsku teksty od razu przykuwają uwagę. Czasem mocno przesadzonymi frazami typu: „To niebo grzmi/ jaskrawe jak zórz pożary zaczarowanych ranków/ od neonowych szyb noce, w których niby nikt nie śpi”. Czasem udanym wykorzystaniem brzmienia słów, homonimii, akcentu. Głos wokalisty ma dramatyczne zacięcie, charakterystyczną manierę, ale też ograniczoną skalę. „Szeroki”, otwarty sposób śpiewania połączony z nieregularnym metrum daje drażniący efekt. Przy tak precyzyjnie napisanych tekstach warto bardziej dbać o wykonanie. Świetny pomysł na „Kawalerskie opowieści” marnuje się przez wokal.
„Trójpole” to ambitny pomysł, ale moim zdaniem wewnętrzny, skierowany nie do publiczności, ale do muzyków, będący próbą pokonania ich własnych granic. Często umyka mi sens tego jakby siłowego gmatwania utworów (rytmicznie i harmonicznie), odstręcza mnie, nie znajduję w nim emocji, lecz ćwiczenie do wykonania. Za to zrozumiałe jest dla mnie zaproszenie do niektórych utworów gości grających m.in. na klarnecie, lirze korbowej i kontrabasie – w tym przypadku wartość dodana jest wyraźna.
W utworach z „Trójpola” brakuje mi przebojowości – dla miłośnika melodii jest to problemem. Mam poczucie, że te piosenki nie zostały nagrane po to, by uwieść słuchacza, zostać zapamiętanymi, tylko do szukania niuansów. Ale te niuanse przykrywa zmanierowany wokal (oraz nie najgorsze teksty). I jesteśmy w punkcie wyjścia.
Tekst ukazał się 6/6/14 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji