Słuchałem starych płyt Arcade Fire – rzeczywiście ta trzecia jest dobra. Pierwsze dwie średnio. Sporo smęcenia, wczuwania się za mocno. Właściwie chętnie zastanowiłbym się jeszcze raz, czy iść na najdroższy pojedynczy koncert, jaki pamiętam. Przecież to na pewno da się usłyszeć w sieci, będzie tłum odpicowanych nastolatek, trudno się będzie przepchnąć do przodu etc. Z tym że już nie mogę się zastanowić, mam wydrukowany bilet. Cóż, towarzystwo będę miał dobre i zajarane, tyle dobrego.
Szukam bodźców u Jakuba Ziołka i ukojenia u Mary Lattimore. A do tego polecam
spaghetti western Giorgio Fazera, szorstkość Order of the Rainbow Girls i wiele innych.