Na sam koniec roku 2013 albo początek kolejnego obejrzałem film, który poprzednio oglądałem w kinie Wars na Rynku Nowego Miasta dobre 15 lat temu, pewnie 16. Po napisach padło zdanie, którego wtedy nie zrozumiałem, a teraz już tak. W trakcie napisów była piosenka o tym, że poprzedni rok był niezły, że jest na samej górze w dziesiątce najlepszych lat. Jakoś nie może mi to wyjść z głowy.
Kilka dni temu zdarzyło się, że napisała do mnie osoba, której nie widziałem dobre dziesięć lat. Wcześniej natomiast widywaliśmy się bardzo często.
Zorientowałem się, że mimo tej bliskości to było tak dawno, iż osoba ta pewnie nie zdążyła dowiedzieć się o moich planach dotyczących pisania, może o muzyce. Wtedy to jeszcze nawet nie były plany. Na pewno nie dowiedziała się o tym, że – w pewnej mierze – te plany się zrealizowały.
Pojedynczy rok mija, kończy się w mojej obecności, w oknie wystawowym, nie pozwala nie pamiętać o swoim odejściu. Już. Dziesięć lat mija niepostrzeżenie. Przy poprzedniej bazie nie zostawiliśmy znaku; wstążka zawiązana na gałązce dawno przepadła; nikt nie zapisał, którego dnia umówiliśmy się „za dziesięć lat na tej samej ławce”. Właściwie głupio się przyznawać do tego, że jako dzieciaki robiliśmy coś takiego. No ale akurat to się zapamiętało.
Niezauważony przeszedł 10000. dzień twojego życia. Jak wygląda typowy pański dzień? Ile lat zajęło panu dojście do tego miejsca, w którym jest pan dziś?
Dziesięć lat temu też chodziłem do kina, na piwo, z pewnymi oporami spotykałem się w większych gronach, nie lubiłem dużych sklepów ani tłumu. Podobnie jest też teraz, co znaczy, że pamięć na pewno, jak to się mówi, płata mi figle, robi sztuczki (czyli popisowe numery: odbijanie piłki nosem, otwieranie piwa okiem, stanie na rękach). Przypuszczam, że mniej chodzę i jeszcze bardziej nie lubię tłumu.
Pamięć sprawia zapewne, żebym miał spokojne sumienie. Naukowcy wiedzą, dlaczego śni mi się X, a nie Y, wiedzą, co ze mną będzie, jeśli nie znajdę zgody między sobą teraz a sobą wtedy. Codziennie czuję się coraz głupszy i coraz bardziej bezużyteczny. Wtedy byłem przecież mądrzejszy, miałem większą wiedzę. Znalazłem przy porządkach jakieś klasówki z historii, wiedziałem sporo. Z drugiej strony to, co robiłem jeszcze dwa, trzy lata temu wydaje mi się dziś naiwne, decyzje wtedy podjęte – nieuzasadnione.
Dziesięć lat temu nie miałem jeszcze instynktu, żeby pisać, ile się da, zmusić się do regularności, znaleźć motywację. Na szczęście przyszło to szybko. Wcześniej, niestety, rozwijałem chyba głównie umiejętność mówienia o sobie, szukałem słów świadczących o mnie czy za mnie – dlatego że z tamtą osobą wymienialiśmy mnóstwo listów. Prawie na każde spotkanie przynosiliśmy listy. To też pomogło.
Już wtedy, przed pisaniem, lubiłem brzmienie różnych języków, ich śpiewność, akcent, melodia wydawały się stać ponad znaczeniem. Starałem się czytać dobrze napisane książki (z zagranicznych – porządne przekłady; kupowałem w Bibliotece Narodowej „Literaturę na Świecie”), ale pamiętam poczucie wstydu, że idą mi one dość wolno. Chciałem czytać szybciej. No to mam. Praca, w której wtedy dopiero zaczynałem, sprawiła, że dziś czytanie idzie mi jeszcze chyba wolniej. Wstyd nie minął. Teraz dodatkowo głupio pisać o „LnŚ”.
Słucham teraz płyt, które były w tamtych latach popularne, stare Manu Chao, on przecież skończył się na Mano Negra, może dobrze, że to mnie tylko musnęło. Jest bardzo dobry, wzruszający, mimo że nie byłem na koncercie w hali Mery. Teraz wpisywałem tytuł tych notatek i przypomniał mi się utwór Aliansu. Też przed internetem (moim internetem) zdołałem dotrzeć do Karate, płyta „Unsolved”, coś zimowego (biała okładka) i niegłupiego, tak jak wtedy.
Nie chciałbym popadać w paplaninę o konkretnych płytach, to indywidualna kwestia. Coś dociera do nas piąte przez dziesiąte, coś staje się bliskie – przypadkiem. Ach, wrócić do czytania i pisania „jak wtedy”. Aj waj, znaleźć płyty „znikąd”, tak dobre jak tamte. Prawie napisałem, że te rzeczy udawały się naturalnie, a teraz trzeba popracować nad tym, żeby mieć podobną satysfakcję, podobne odkrycia. To chyba nie byłaby prawda. Internet wszystko popsuł? Praca zabrała wszystkie godziny? Zasypuje mnie po tysiąckroć więcej „materiału”, podczas gdy czasu jest sto razy mniej? Tak, owszem, ale dwie ręce, nogi, oczy do patrzenia...
Z płyt myśli przeskakują na ludzi, płyty dostaje się od ludzi, płyty kopiowało się od ludzi. Czy ktokolwiek z najbliższego kręgu wciąż w nim jest? Nie. Staram się mieć na oku kilka osób z dawnych lat, ale wiele najbliższych przepadło na amen. Parę dni po tamtej postaci sprzed jednej trzeciej życia odezwała się inna, co do której nie jestem pewien, czy kiedykolwiek z nią na serio rozmawiałem, i teraz właściwie nie wiedziałem, dlaczego do mnie pisze po pięciu latach. Nie zrozumiałem.
Lepiej się spotkać, niż próbować się skomunikować pismem? Przyjaciel znalazł stare nagrania zrobione kamerą, nie aparatem, nie wiem, czy chcę je obejrzeć, ale chętnie spotkam jego. Powspominamy, jak byliśmy głupi. Drugi napisał, że pisze. Ciekawe, jak by o tym opowiadał, czy nie zawahałby się? Widzieliśmy się od tamtej pory, ale nic nie mówił. Nie wstydzi się pisać i pisać o tym, ale mówić – już chyba tak (czyżbym nadmierne mu dopieprzył?). Z następnym poszliśmy odwiedzić starą znajomą, pracuje w znanym lokalu o profilu konsumpcyjnym. Była trochę zawstydzona, tarcza zgrzytała o tarczę, ale lata się gubiły, jakoś to szło. Może pójdzie jeszcze, wszystko.