„Life Without Sound” to energiczna piguła zlepiona z rozpędzonych gitarowych utworów. Zespół emanuje młodością: śpiewa o trudnym szukaniu sobie miejsca w świecie i daje mocne dowody radości grania.
Pięć lat minęło, odkąd Cloud Nothings wydali album „Attack On Memory” wyprodukowany przez Steve’a Albiniego, guru światka muzyki niezależnej. To była mocna, momentami chaotyczna produkcja zdradzająca hardcore’owe i punkowe inspiracje zespołu. Później był jeszcze album „Here And Nowhere Else” (produkcja: renomowany John Congleton) oraz nagrany wspólnie z grupą Wavves „No Life For Me”.
Na nowej, piątej płycie Cloud Nothings z tria rozszerzyli się do kwartetu (dodatkowy gitarzysta). Muzycy z Cleveland piszą o sobie „new age rock band”, ale grają proste i melodyjne piosenki o mocnym brzmieniu. Krzyk na cały głos zdarza się tylko w końcowym „Realize My Fate”. Reszta płyty – mimo że tytuł i nazwa zespołu sugerują co innego – ma energię ruchliwą, witalną, a nie destrukcyjną.
Ledwie 24-letni lider grupy Dylan Baldi kolejne próbne wersje nowych piosenek nagrywał przez rok. W utworach słychać to, co Nirvana wzięła od Beatlesów, czyli doskonałe melodie, chórki, a także szaleństwo grania. Jeśli na chwilę gitary milkną, by zrobić miejsce dla akordów fortepianu, to za chwilę wracają z ogromną siłą („Darkened Rings”). Do tego należy wkalkulować biegłość młodych muzyków. Kolejny producent z górnej półki – John Goodmanson – odsłonił ją dzięki nadaniu całości klarownego brzmienia. Zwyciężyły piosenki.
„Life Without Sound” to wyścig chwytliwych gitar i chórków, trochę w stylu Japandroids czy Car Seat Headrest, na tej scenie robi się więc ciasno. W tekstach Baldi – jak sam powiedział – szuka sobie miejsca w świecie, co też jest umiarkowanie oryginalne. Rozczarowany samym sobą, porównuje dawne oczekiwania z rzeczywistością. Krzyczy na tyle przekonująco, że łatwo się w tej narracji odnaleźć. Najbardziej podoba mi się moment, gdy Baldi powtarza: „I’m not the one who’s always right” w refrenie „Internal World”. To tak ładne, jakby śpiewał w grupie Weezer.
Nie wiem, czego spodziewałem się po 24-letnim Baldim. Rozumiem, że lider Cloud Nothings przywiązał się do swojej wizji świata, doceniam to, że ma przebłyski (jak wyżej) zapowiadające zmianę punktu widzenia, ale żałuję, że to jeszcze nie teraz. Ta płyta brzmi jak rozbieg zarówno do poważniejszych tematów, jak i do bardziej skomplikowanych utworów.
Tekst ukazał się 6/2/17 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji