W ostatnich latach polskich duetów grających muzykę elektroniczną było na pęczki. Coals to nowa jakość, co dostrzegli organizatorzy koncertów od Islandii po Izrael i od Szwajcarii po Łotwę.
To była taka zabawka, sztuczne zwierzątko w pudełeczku. Należało pilnować jego godzin snu, jedzenia, sprzątać i myć – jednym słowem opiekować się, bo inaczej sztuczne zwierzątko umierało. Tak zapamiętałem tamagotchi z końca 90., gdy wokalistka Katarzyna Kowalczyk i producent Łukasz Rozmysłowski uczęszczali do przedszkola.
Tamagotchi jest połączeniem maszynki z czymś „żywym”, prawdziwe uczucia kieruje na istniejący wyłącznie na ekranie obiekt. Można to odnieść do współczesnych relacji międzyludzkich, na które największy wpływ ma internet, ale też do muzyki, na którą reagujemy emocjonalnie, nawet nie mając pewności co do źródło dźwięku i tego, czy gra „komputer”, czy człowiek (i czy ma to znaczenie).
Polskie smuty
Z perspektywy Coals tamagotchi zeszło ze sceny dziejów jakieś trzy czwarte życia temu. W tamtych czasach trzeba szukać innej ważnej inspiracji duetu: rave’u, zbiorowego doświadczania muzyki techno, zapamiętania się w tańcu popularnego Wielkiej Brytanii czy Niemczech w latach 80. i 90.
Dziś ten rave jest inny, ale paradoksalnie dzięki technologii można za tamtym cudzym czasem, cudzymi emocjami tęsknić, można prawie-je-przeżyć. Gdy więc na płycie „Tamagotchi” słuchamy o tym, co o ravie mówi 23-letnia wokalistka, bierzemy udział w przyjemnym procesie budowania wspomnień.
Same piosenki Coals – zupełnie nie rave’owe – robią wrażenie antytezy przyjemnych, tanecznych piosenek The Dumplings. Artyści poznali się na egzaminach do szkoły filmowej w Katowicach. Są bardzo stylowi, ale mroczni, grają powolne, elektroniczne smuty, Kowalczyk śpiewa nisko po angielsku. Zimne podkłady ze zniekształconymi rytmami i partiami klawiszy są dziełem Rozmysłowskiego.
Piosenki Coals są maszynkami do reprodukowania tęsknoty, nostalgii. Trudno np. powiedzieć, czy słowa „na wszystkie wyspy świata” w piosence „Dino/Deano” powtarza wokalistka, czy to jakiś sampel. Liczy się to, że głos jest odległy, gdzieś na granicy zrozumiałości. W ten sposób wokalistka sama staje się częścią świata „do którego jest tęsknione”, daje dowód, że można być tamagotchi.
Tam, gdzie słychać tylko techno
Coals mają na koncie występy na festiwalach za granicą: w Islandii, Izraelu, Niemczech, Słowenii, Szwajcarii, na Łotwie i Węgrzech. Pokazali się na najważniejszych polskich imprezach: od Spring Break, przez Off, po Openera. Chwalił ich ważny brytyjski portal The Quietus i amerykańskie radio KEXP.
Mimo całej tej polskiej powagi i wydętymi usteczkami Coals zbliżają się do estetyki swojego mistrza Deana Blunta. Im są starsi, tym głębiej chowają fascynację r’n’b czy soulem, a piosenki stają się ciemniejsze. Z tłumu młodych nostalgików wyróżnia ich to, że są – intencjonalnie czy nie – nieprzeniknieni.
Mają niezły, choć krótki, singiel „VHS Nightmare” z udziałem renomowanego producenta Hatti Vatti, ale bardziej zachwyca „Rave03’” z Bobkovskim. Tu Kowalczyk powtarza ważne w kontekście całej płyty słowa: „take me to the place/ where techno resonates”. W rytm tajemniczej, stłumionej muzyki to (wyrażane zblazowanym głosem) niezmordowane pragnienie rave’u staje się przewrotne.
Swoisty smutny humor słychać też w jedynej śpiewanej po polsku piosence „Lato2002”. Rozmysłowski w jakiś uroczysty sposób gra na gitarze, a Kowalczyk klei tekst z klisz niczym Lana Del Rey. W piosence są „na koszuli okruchy po laysach”, a później widzimy „lalki barbie w ortalionie/ w harlequiny wczytane”. W 2002 r. wokalistka miała osiem lat. Ten utwór jest kluczem do całej płyty – daje pokoleniowy obraz dzieciaka, który puszczony w świat samopas przeżył swoje, doświadczył, dotknął. I dlatego jest ultradelikatny, a zarazem bardzo cool.
Tekst ukazał się 12/10/17 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji