Talent Courtney Barnett do układania rozbujanych, jakby dziejących się poza jej kontrolą, zbyt szczerych i zbyt pijanych piosenek, jest znany z dwóch epek złożonych ponad rok temu w jej pierwszą płytę. Teraz 26-letnia Australijka po raz pierwszy nagrywała z myślą o albumie.
Wyszła jej powieść czy zbiór opowiadań? Płyta ma dotyczyć wszystkiego, co spotkało ją przez rok – artystka twierdzi, że nikt nie jest radosny cały czas, stąd miesza ballady, hałasy i rokendrole. Czerpie z folku i grunge’u. Śpiewa o depresji, w którą wpadła, gdy długo nie mogła znaleźć pracy, i poczuciu bezsensu, gdy zatrudniła się w sklepie obuwniczym.
Do ulubionych tematów Barnett należą nieprzyjazny świat i niska samoocena. Przebojowy singiel „Pedestrian At Best” brzmi riffem niczym z Breeders. „Put me on a pedestal and I’ll only disappoint you (...) I think you’re a joke but I don’t find you very funny” – śmieszy, tumani, przestrasza. Do najlepszych należą piosenki o panu marzącym o pracy windziarza oraz „Aqua Profunda!”, w której Barnett wciela się w pływaczkę oczarowaną osobą z sąsiedniego toru i starającą się jej zaimponować, aż do omdlenia.
„Dead Fox” opowiada o uczuleniu i kupowaniu ekologicznych warzyw i owoców, bo do tych w supermarketach wstrzykują nikotynę – w przesłodkim refrenie śpiewa męski chórek – a „Depreston” o szukaniu mieszkania do wynajęcia na przedmieściach. Rozmowa z agentem nieruchomości zmienia się w refleksję o życiu wdowy wcześniej zamieszkującej dom. To świetna płyta, pełna swobodnych, nienachalnych piosenek, choć poczucie humoru Barnett ma bezlitosne. Fantazyjne historyjki mogą brać się z niczego i nie mieć puenty, ale ich prawdziwość rozbraja. Stanisław z Łodzi czułby się w nich jak u siebie.
Tekst ukazał się 3/4/15 w „Gazecie Wyborczej” – w portalu więcej recenzji