„Wyśmienita odpowiedź!”, mawiała Stanisława Ryster, gdy w „Wielkiej grze” objawił się dużej klasy uczestnik. Taką uczestniczką sceny muzycznej została właśnie Courtney Barnett, 25-latka z Australii, której połączone epki z ostatnich miesięcy ukazały się właśnie jako pełnoprawna debiutancka płyta.
Chwalą ją równo Rolling Stone”, „NME”, Pitchfork. Barnett ma odpowiedź na wszystko: na Dylana i Stonesów, na folkowe granie ostatnich sezonów i rockowe z lat 90., słychać u niej nawet glam rocka. Ta leworęczna gitarzystka śpiewa jak Sheryl Crow, gra niedbale jak Kurt Cobain i jest równie charyzmatyczna jak wszyscy wymienieni. Gitara czasem brzmi jak u Sonic Youth, bębny – jak w przebojach wytwórni Motown.
Piosenki Barnett mają bujnięcie niepodobne do tego, co robili grunge’owcy z Seattle – jest trochę bluesa, ale też country. To zadziorne bajki z mądrymi, zabawnymi i ostrymi jak brzytwa tekstami. Pierwsze słowa ironicznego „Lance Jr” brzmią: „I masturbated to the songs you wrote”. Ostatnie z innego utworu: „I may not be 100% happy but at least I’m not with you”. Każde zdanie jest żywe, jakby chwycone w locie. W dylanowskich historyjkach przewijają się alkohol i drobne miłostki, przyjaciele, rodzice, wieczne bezrobocie, a najlepsza jest „Avant Gardener” – o narkomańskiej próbie porządkowania ogródka, która kończy się uderzeniem adrenaliny („I feel like Uma Thurman”), atakiem paniki i akcją ratowniczą w karetce.
Tekst ukazał się w „Gazecie Wyborczej” 29/11/13