Dwaj Francuzi okutani w gustowne hełmy robotów składają hołd retro elektronice, zarazem patrząc w przyszłość muzyki – nie godzą się na to, by automaty nie tylko układały radiowe playlisty, ale też na zawołanie tworzyły piosenki takie, jakich ludzie będą akurat potrzebować. Zniekształcają ludzki głos z wielką czułością.
Na pewno słyszeli już państwo przebojowy singiel „Get Lucky”, prawie na pewno mają go państwo dość. Daft Punk przekonują tu, że „we’ve come too far to give up who we are”. Jeden z najbardziej oczekiwanych albumów roku to ich pierwsza płyta od ośmiu lat, krótko mówiąc, w nowym świecie zastali YouTube, Facebooka i iPhone’a.
Obudzony ze snu duet nie jest wcale aż tak taneczny, jak sugerowałaby piosenka promująca płytę. „Random Access Memories” to płyta do słuchania, a nie do tańczenia. Brzmi świetnie. Jest nagrana z udziałem tabuna prominentnych gości, jak gitarzysta Nile Rodgers i producent Giorgio Moroder, którego monolog Daft Punk zamienili w piosenkę. Dwaj Francuzi okutani w gustowne hełmy robotów składają hołd retro elektronice, zarazem patrząc w przyszłość muzyki – mam wrażenie, że nie godzą się na to, żeby automaty nie tylko układały radiowe playlisty, ale też na zawołanie tworzyły piosenki takie, jakich ludzie będą akurat potrzebować.
Zniekształcają ludzki głos z wielką czułością, czynią go jeszcze bardziej melancholijnym. Głównym instrumentem Daft Punk pozostaje syntezator, komputerów nie używają. Płyta jest zagrana przez gitary, bębny i fortepian, jest nawet orkiestra. To muzyka lekka, ale wymyślna – w końcu robią ją Francuzi – zaaranżowana i zagrana perfekcyjnie, w stylu najlepszych rzeczy, dajmy na to, Michaela Jacksona. Daft Punk się bawi, wdzięczy, każe szukać nawiązań, a do tego ma porządne piosenki. Cały album jest historią kosmicznej wyprawy po muzykę, tak zgaduję, w której są momenty euforii, rezygnacji, napięcia i mobilizacji. Na końcu jest „Contact”, chyba jednak nie człowieka z obcym, lecz człowieka z robotem. Emocjonalna, „prostująca się” perkusja, poplątany bas i coś jak oddech – rosnący, przyspieszający świst. Takie tańce.
Tekst ukazał się w „Gazecie Wyborczej” 31/5/13