Menu Zamknij

Dezerter – Prawo do bycia idiotą

Nomeansno na okład­ce swo­jej pły­ty sfo­to­gra­fo­wa­li wrzut: „how fuc­ken old are Nomeansno? Give it up grand dads”. Dezerter – legen­da war­szaw­skie­go i, trze­ba tak to ująć, euro­pej­skie­go punk roc­ka – tak jak oni wyko­nu­je swo­je pra­wo do nagry­wa­nia płyt w trzy­dzie­stym roku działalności. 

Nie jest łatwo pisać o Dezerterze. Od ponad ćwierć wie­ku gra­ją punk roc­ka, byli w tej kon­ku­ren­cji jed­ny­mi z pierw­szych w Polsce. Jak inni nagra­li pły­ty lep­sze i gor­sze, każ­dy sym­pa­tyk ma swo­ją ulu­bio­ną i może twier­dzić, że skoń­czy­li się na „Kolaboracji” albo „Ile pro­cent duszy”. Głupio wybrzy­dzać na ich naj­now­szą robo­tę. Grają pun­ka całe życie, a jeśli robią to tak, a nie ina­czej, to dla­te­go że chcą. Nowocześniej! Bardziej old­sku­lo­wo! Nie ucz ojca dzie­ci robić, i szlus.

Muzycznie bez nie­spo­dzia­nek – nie ma zagro­że­nia, jest Dezerter. Bywa weso­ło, skocz­nie, czę­ściej jest po pro­stu ostro i inten­syw­nie. Jacek Chrzanowski (żaden basi­sta nie grał z nimi dłu­żej) wyko­nu­je świet­ną robo­tę np. w sin­glo­wym „Jesteśmy sek­tą”, budu­je też wol­ne, męt­ne „Kłam”. Dobry jest też raczej lek­ki, melo­dyj­ny utwór tytułowy.

Tytuł pły­ty ma chy­ba coś wspól­ne­go z serią reklam „nie dla idio­tów”, któ­rych prze­kaz jest mniej wię­cej taki: nie bądź głu­pi, kupuj dużo i dro­go i wię­cej, niż potrze­bu­jesz, nawet jeśli cię na to nie stać. Coś jest sprze­da­wa­ne i to jest oka­zja dla cie­bie. Przekaz Dezertera w roku 2010 czę­sto zaha­cza o rozum­ność w codzien­nej wędrów­ce przez rze­czy­wi­stość. Krzysiek Grabowski z bie­giem lat pisze coraz dłuż­sze tek­sty. W pio­sen­ce „Prawo do bycia idio­tą” do tych moich prze­czuć doda­je dru­gą (pierw­szą) war­stwę: „może wystar­czy narzekania/ że wszyst­ko jest do dupy/ że bez­myśl­na konsumpcja/ i nie­koń­czą­ce się zakupy/ że naro­do­wi katolicy/ szu­ka­ją wszę­dzie spisku/ i modlą się o klęskę/ żeby ich było na wierz­chu”. W tej poety­ce poda­je w wąt­pli­wość sens śpie­wa­nia o uni­wer­sal­nych i przez to dość już sta­rych ide­ałach Dezertera. Ochrona śro­do­wi­ska, pacy­fizm, anty­ra­sizm, wege­ta­ria­nizm, bycie prze­ciw poli­ty­ce, prze­ciw prze­sy­to­wi, kon­sump­cji – czy war­to jesz­cze zaprzą­tać sobie tym gło­wę, gdy ma się wol­ność sło­wa i wol­ność bycia sobą?

W „Świniach” Grabowski podej­mu­je to zada­nie z dość czar­nym humo­rem i temat wege­ta­ria­ni­zmu („świ­nia nie człowiek/ i świństw nie robi/ nie zabi­ja ludzi, żeby ich jeść”) łączy z poli­ty­ką, wła­dzą, kon­tro­lą, kłam­stwem i faszy­zmem. Ironii i dystan­su do sie­bie Dezerterom nie bra­ku­je, tę broń przy­go­to­wa­li bar­dzo dobrze i dzia­ła ona bez zarzutu.

Na dru­gą nogę jest seria tek­stów poważ­nych. Najbardziej odważ­ną i nie­ty­po­wą fra­zą na „Prawie do bycia idio­tą” jest frag­ment: „zapusz­czam wąsy/ wycią­gam szablę/ pędzę na koniu po śmierć i chwa­łę” („My Polacy”). Fajnie, że tra­fi­ło aku­rat na naj­moc­niej­szy, naj­bar­dziej inten­syw­ny refren, bo to waż­ne sło­wa. Typowo dezer­ter­skie­go zacię­cia dydak­tycz­ne­go jest na nowej pły­cie spo­ro. Taka jak wyżej kry­ty­ka (tu naro­do­wych przy­war) połą­czo­na jest zwy­kle z iden­ty­fi­ka­cją: MY, Polacy, więc tak­że z odpo­wie­dzial­no­ścią. Tak samo w pierw­szej oso­bie Robert Matera śpie­wa: „pod­ją­łem to wyzwa­nie (...) bez pro­duk­tów wykonanych/ w obo­zach pra­cy i więzieniach/ dzień bez kupo­wa­nia rzeczy/ chiń­skie­go pochodzenia”.

Obrażanie się na bez­po­śred­nie tek­sty Dezertera było­by obra­ża­niem się na styl życia ich auto­rów. Oni tyl­ko śpie­wa­ją o tym, kim są i jak żyją.  Nie ma mowy o oba­la­niu sys­te­mu kamie­nia­mi i bom­ba­mi. Nie ma w tym za wie­le poezji, cza­sem chcia­ło­by się tek­stów krót­szych, z moc­niej­szy­mi obra­za­mi (jak koń­co­wy „Żaden Bóg”), tłu­ma­czą­cych waż­ne spra­wy meta­fo­rą. To już temat „co kto lubi”, ale moim zda­niem naj­lep­sza poezja była na „Kolaboracji”. Tamte skon­den­so­wa­ne, kró­ciut­kie tek­sty („Anarchia”, „Mój kraj”, „Pokój i krew”, póź­niej były jesz­cze „Bzdury”, „Człowiek” albo „A wie­czo­ra­mi”) mia­ły więk­szą moc niż dłu­gie opo­wie­ści z „Prawa do bycia idio­tą”. Coś za coś, bo naj­cen­niej­szym atu­tem nowej pły­ty jest dla mnie, dziś nie­mod­na, szcze­rość prze­ka­zu. To bar­dzo waż­ny ele­ment dzia­łal­no­ści Dezertera, coraz bar­dziej odróż­nia­ją­cy ich na tle cało­ści pol­skiej muzy­ki. Do gra­nia punk roc­ka moż­na przy­wyk­nąć i robić to odru­cho­wo, to nie jest jakiś Oksford. Trudniej wyro­bić sobie pro­sty, natu­ral­ny, wia­ry­god­ny spo­sób komu­ni­ka­cji. Jeśli słu­cha­czy, czę­sto mło­dych, chcesz zmu­sić do myśle­nia – musisz być komunikatywny.

Cztery-pięć zło­tych wię­cej niż sama pły­ta kosz­tu­je „Prawo do bycia idio­tą” z dodat­kiem w posta­ci DVD. Jak to typo­wy film o zespo­le, poka­zu­je Dezertera w kan­cia­pie, w stu­diu i na kon­cer­cie – widać tro­chę pra­cy nad utwo­ra­mi, garść zwy­czaj­nych pro­ble­mów i roz­mów oraz kawa­łek wła­snej prze­strze­ni zespo­łu. Cena nie­znacz­na, a faj­na rzecz nie tyl­ko dla twar­dych fanów. Mi się zawsze takie dodat­ki podo­ba­ły, takie wyda­nie jest dowo­dem sza­cun­ku dla słuchaczy.

stro­na zespo­łu, myspa­ce

Podobne wpisy

Leave a Reply