Nie da się zrozumieć dzisiejszej Ukrainy bez zrozumienia Wielkiego Głodu. Upamiętnienie milionów ofiar ludobójstwa przypada na ostatnią sobotę listopada – Ukraińcy tego dnia zapalają w oknie świeczkę. Większość z czytelniczek i czytelników zna tę historię, ale i tak chcę napisać kilka zdań o tle tamtych wydarzeń.
Bolszewickie władze ZSRR od początku miały ukraiński kompleks. Gdy w 1922 utworzono Ukraińską SRR, jej stolicą nie został Kijów, ale Charków. W maju 1923 władze ZSRR wprowadziły politykę „korienizacji” (myśl: korzeń), czyli autonomicznego rozwoju republik i krain wyznaczonych według kryteriów etnicznych. Wspierano przy tym lokalne kultury i języki, również ukraiński („ukrainizacja”). Chodziło m.in. o ugruntowanie radzieckiej władzy w republikach – partia wcale nie była tam popularna – a zarazem reklamę komunizmu. Powstawały ukraińskie szkoły, gazety, wydawnictwa, które wspierali zarówno ukraińscy bolszewicy, jak i zwolennicy niepodległości (której Ukraina zdążyła w poprzednich latach posmakować, w kilku wersjach).
Jednak rzecznicy ukrainizacji z czasem zostali wycięci. Po pierwsze, nie dało się ukryć, że Ukraina ma odrębną i starszą od Rosji kulturę, i nie jest żadnym obrzeżem „imperium” ani „młodszą siostrą”, a po drugie i ważniejsze, owo budowanie komunizmu polegało ostatecznie na kontroli, centralizacji wszystkiego i wprowadzeniu gospodarki planowej. W tym duchu w 1928 w ZSRR ogłoszono politykę kolektywizacji – indywidualni rolnicy mieli zasilić rolnicze „kolektywy”, czyli kołchozy i sowchozy. Wspólna praca i wspólne plony, wykształcone kierownictwo i zyski gwarantowane państwowymi zamówieniami. Planowany wzrost produkcji o 150%. Do tego każdy chłop byłby zatrudniony w przedsiębiorstwie państwowym, a zatem ekonomicznie w pełni zależny od państwa. Co mogło pójść nie tak?
Gospodarka Ukrainy ze względu na żyzny czarnoziem była oparta na rolnictwie, na wsi mieszkało 85% obywateli, a rolnikom nieźle się tu wiodło i nie w głowie było im oddawanie własnej ziemi do jakichś kołchozów. Zresztą nie tylko im – w całym ZSRR do kołchozów dołączyło około 3% rolników. Plan pięcioletni przewidywał tymczasem, że ma być 20%, a w samej Ukrainie 30%. Odnotowano tu 7382 bunty i masowe protesty, z czego 15 uznano za „zbrojne powstania przeciw władzy radzieckiej” na dużą skalę. Rolnicy atakowali ośrodki administracji wiejskiej i aktywistów. Dlatego nieźle już ugruntowana władza radziecka rolników nie tyle zachęcała do kołchozów, ile zmuszała.
Terror zaczął się od najbogatszych chłopów, a nasilił się na początku 1930 roku. Propaganda nazywała ich „kułakami”, stąd termin „rozkułaczanie”. Polegało ono na wywłaszczeniach i zsyłkach gospodarzy, często z rodzinami, do łagrów lub na Syberię. Kołchozy zabierały też ich gospodarskie zwierzęta. Szybko przyszedł czas na średnich i drobnych rolników, których takie „rozkułaczanie” wcale nie zachęciło do pracy w kołchozach. Na północ ZSRR i na Syberię zesłano w sumie około 860 tysięcy Ukraińców (nazywano ich „specprzesiedleńcami” i przydzielano do najcięższych prac). A w roku 1932 Stalin wpadł na kolejny pomysł: skoro ukraińscy chłopi nie chcą komunizmu, to komunizm ich ukarze. Trzeba się na nich zemścić, zabierając nie tylko ziemię, ale też całą żywność, włącznie z ziarnami na kolejny zasiew. Niech wytwórcy żywności dla państwa i na eksport, dumni ze swojej pracy i z tego, że karmią świat, umrą z głodu. Zaczęło się odbieranie całości plonów, niszczenie ich, blokady, przez które na ukraińską wieś miało nie docierać żadne jedzenie.
Wielki Głód lat 1932–1933 przyniósł miliony ofiar – 4, 7, może nawet 10,5 miliona. Dokładnej liczby z wiadomych względów nie sposób podać. To z tamtego czasu pochodzą wspomnienia o zbożu gnijącym w kołchozach, o wygrzebywaniu z pola, z narażeniem życia, zgniłych i zmarzniętych ziemniaków, o komisarzach posyłających ludzi do łagrów za pojedyncze ziarna ukrywane w domach, o wyprawach do miast po bochenek chleba i po śmierć. O niepogrzebanych ciałach leżących pod płotami w miastach i wsiach, a także o przypadkach kanibalizmu. O całych wsiach wyludnionych przez śmierć głodową i ucieczki do miast.
Gdy spojrzeć w dokumenty, dowodów planowanego ludobójstwa są setki, choćby wydane przez Moskwę „prawo pięciu kłosów” z lata 1932: de facto zabraniało ono chłopom posiadania żywności, a próbę kradzieży majątku kołchozów (gdzie gniło niewykorzystane zboże, często odebrane drobnym rolnikom) karało śmiercią lub – jeśli były „okoliczności łagodzące” – 10 latami więzienia. Tamtego lata 220 kołchozów i rad wiejskich odmówiło realizacji oderwanych od rzeczywistości planów, a bolszewicy z Moskwy słali do Charkowa kolejne niemożliwe do zrealizowania plany i kolejne nakazy odbierania ludziom całej żywności. Tydzień w tydzień, a czasem dzień w dzień słano dyrektywy. Ta z 22 stycznia 1933 roku nazywała się np. „O zapobieganiu masowym wyjazdom głodujących chłopów”.
Podobnie jak Katyń i inne zbrodnie, również ludobójstwo na Ukraińcach rosjanie wymazali z historii, obłożyli cenzurą i ukryli pod warstwami kłamstw.
*
Zdjęcie umieszczone wyżej zrobił Marko Zalizniak, fotograf z Doniecczyzny, o którym pisałem trochę w związku z książką Ołeksandra Mycheda o tym regionie. Zdjęcie przedstawia wygnanie z domu „rozkułaczonej” rodziny Semena Duhelnego, który został skazany na cztery lata łagru na północy ZSRR – jego żona i córka Luba opuszczają swój dom we wsi Udaczne na Doniecczyźnie. Nie wiadomo nic o ich dalszym losie, prawdopodobnie zostały deportowane. Dom, jak widać, szybko znalazł mieszkańców.
Tu więcej zdjęć Marka Zalizniaka, jednego z kilku osób, które sfotografowały to ludobójstwo.
O samym głodzie można przeczytać w powieści „Żółty książę” ocaleńca Wasyla Barki, napisanej wiele lat później w Stanach Zjednoczonych. Pisałem o niej dla „Książek. Magazynu do Czytania”.