Marek Dyjak skończył czterdziestkę i rwie naprzód. Jego nowy album „Pierwszy śnieg” (premiera w piątek) to bardzo dobra rzecz. Nikt nie śpiewa tęsknoty tak jak Dyjak.
Tęsknili państwo za Dyjakiem? Tym nadwrażliwym byłym łobuziakiem, obciętym na zapałkę jak żołnierz lub zek, z papierosem w ustach? On też nigdy nie przestał tęsknić. „Pierwszy śnieg” z tytułu nowej płyty Marka Dyjaka w tekście piosenki równa się „moja pierwsza miłość”. Zwrotkę później Dyjak śpiewa poetyckie: „miałem sen, wstaje dzień/ sen kobiety pierwszej”, i jesteśmy w domu.
W nowej muzyce Dyjaka słychać ulicę, podwórko, dom, imprezy szemrane i przegrane, na których z przyjaciółmi śpiewa się zdartym, ale pełnym głosem. Niech nikogo nie zmyli pozorne zmęczenie i charczenie, Dyjak to zawodowiec, który urodził się do tego, by stać przy mikrofonie i opowiadać. Nie zjada spółgłosek, nie gubi rytmu, jest dobry w knajpianej pieśni („Miejsca przedmioty kształty drzwi”) i jazzowej balladzie („Synku wstań”).
Najbliżej mu do zwykłości w „Jeżeli chcesz”, gdzie z wielkim wdziękiem lekko się rozjeżdża – jakby po to, żeby było „bardziej prawdziwie”. Dla tego faceta po czterdziestce obciętego na jeża, z szorstkim głosem i pokiereszowaną buzią, autentyczność i wdzięk to oręż pierwszego wyboru. Głos ma prawdziwie doświadczony: przez wiele lat był alkoholikiem i rozrabiaką, ma za sobą próbę samobójczą, dwa rozwody, rozpacza z powodu oddzielenia od kilkunastoletniej córki.
W „Wysokich Obcasach” powiedział ostatnio: „Choć od kilku lat jestem trzeźwy, nie istnieje powrót do normalności”. Kolory i smaki mogły stracić na wyrazistości, ale świat Dyjaka nie jest czarny. W „Przypowieści o porażeniu” śpiewak wraca do rodzinnego Świdnika, poetycko nawiązując do miasta przemysłu lotniczego: „Nad Świdnikiem znów szybowiec, to normalna tutaj rzecz/ ciebie nic już nie porywa, bo lądować nie masz gdzie”.
Słuchając tego albumu, wciąż muszę przypominać sobie, że Dyjak tym razem jest interpretatorem. We wkładce do płyty pisze: „śpiewanie swoich postanowiłem odłożyć na później, może na koniec...”. Na razie sięga po stare i nowe utwory Roberta Kasprzyckiego, Mirosława Czyżykiewicza, autora muzyki i tekstów z pierwszej, wydanej 20 lat temu płyty Dyjaka – Jana Kondraka... W wersjach Dyjaka ich piosenki wypadają doskonale.
Większość płyty dzieje się między poezją śpiewaną a knajpianymi klimatami – to po prostu dobrze zagrane piosenki, w których jest maksimum miejsca dla wokalisty. Trębacz Jerzy Małek, lider zespołu, czujnie doprawia aranżacje jazzem czy miękkim rockiem. Spod tej wysmakowanej muzyki wyziera jednak coś jeszcze.
Przez to, że interpretuje teksty nie własne, Dyjak zdaje mi się bliźniakiem Carlosa Gardela, klasyka argentyńskiego tanga z początku XX wieku. Jest coś wspólnego w argentyńskiej i polskiej melancholii, coś podobnego w zawadiackiej elegancji Gardela i Dyjaka. Czasy i muzyczne style się zmieniają, czarną płytę zastępuje błyszczący kompakt, piosenki częściej niesie internetowa sieć niż fale radiowe. Zawsze jednak potrzebny jest śpiewak trochę zbyt wrażliwy, palący trochę za dużo papierosów, ale naturalny. Ktoś musi wyśpiewać tęsknotę.
Tekst ukazał się 20/1/17 w „Gazecie Wyborczej” – w portalu więcej recenzji