Parę lat temu nagrali hymn przyjaźni i wakacji „Home”. Wideoklip do tej akustycznej piosenki, z chóralnym refrenem i śpiewanymi zamiennie przez dziewczynę i chłopaka zwrotkami, przypominał czołówkę serialu „Cudowne lata”.
W niewyraźnych, roztrzęsionych kadrach kilkunastoosobowy zespół biegał po łąkach, wyskakiwał zza drzew, korzystał z huśtawek, gapił się na ocean i po prostu był szczęśliwy. Pochodzący z Kalifornii Edward Sharpe & The Magnetic Zeros stali się symbolem powrotu do hipisowskich lat 60. i 70., nie tyle w muzyce, ile w postawie.
Na „Here”, drugiej płycie, zespół dowodzony przez wokalistę Alexa Eberta jeszcze złagodniał, to tacy spowolnieni Paula i Karol. Folk i country. Na tle delikatnych ballad wyróżnia się doskonałe „One Love To Another”. W tym łagodnym, ale hipnotycznym utworze muzyka wędruje z Afryki przez Jamajkę i deltę Mississippi do wielkiego amerykańskiego kotła. Szczere i poruszające. Z kolei fajnym przedłużeniem cudownego „Home” rytmicznie i melodycznie jest „That’s What’s Up”. Ebert nawet gwiżdże podobnie jak w pierwowzorze, a tekst też eksponuje wątek trudności, które trzeba pokonać, żeby poczuć się dobrze i u siebie: „while I was feeling such a mess/ I thought you’d leave me behind”. Niestety nie wszystko na tej płycie jest złotem, zdarza się zdradliwy smęt-usypiacz („Mayla”), ale nawet z nim „Here” jest zgrabną i przekonującą całością.
Tekst ukazał się 31/5/12 w „Dużym Formacie” – w portalu więcej recenzji