Ostatnia noc wydłużyła mi się przez książkę. „W lesie wiedeńskim wciąż szumią drzewa” jest reklamowane jako reportaż, ale sporo w niej literatury. Dla mnie to hasło jest prędzej ostrzeżeniem niż zachętą. Część „reportaży literackich” nie nadaje się do czytania – za mało w nich faktów, za dużo autora. To nie jest problem książki Åsbrink.
Tu autorka jest ledwo zarysowana. Z początku drażniła mnie, jakże reporterskoliteracka, maniera zadawania pytań bez odpowiedzi, rozważania, co X mógł sobie w danym momencie pomyśleć i z jakiej przyczyny – bo wstał lewą nogą, był tego lub poprzedniego dnia na uniwersytecie czy poczcie, a może przejadł się czereśniami, bo przecież był sezon na czereśnie, więc na pewno przejadł się czereśniami. Tego rodzaju bezpodstawnych „dociekań” nie cierpię. Reportaż powinien wyraźnie opisać wszystko, co wynika z zachowanych dokumentów, i unikać utożsamienia autora z bohaterem. Z czasem tych pytań u Szwedki było mniej, a może przestałem na nie zwracać uwagę, gdyż porwała mnie akcja.
Akcja sprzed 70 lat. Główny bohater opowieści Åsbrink istnieje tylko jako adresat listów. Nie ma jego pamiętnika, nie ma listów, których sam byłby autorem, istnieją nieliczne zdjęcia. Dlatego formuła pytań i domysłów ma pewne uzasadnienie – w przeciwieństwie na przykład do chwalonej książki Angeliki Kuźniak „Stryjeńska. Diabli nadali”. Przewaga szwedzkiej autorki nad polską polega również na gruntownym przewertowaniu archiwów instytucji, w których mogła znaleźć tropy dotyczące nie tylko głównego bohatera, ale też członków jego rodziny czy osób decydujących o jego losach. Bibliografia jest ogromna, wykonana praca również.
To przerażająco smutna opowieść. Kapią kolejne krótkie rozdziały i listy: „dzięki Bogu jesteśmy zdrowi”, „będziemy razem”, „bądź grzeczny”, „nie pisałem, bo miałem dużo pracy”, „nie martw się, jeśli przestaniemy pisać”, „wyślij zdjęcie”. W ten sposób czytelnik wchodzi w skórę bohatera. Chce dostawać listy, bo one są znakiem życia. Z drugiej strony – ile można przyswoić skrywanej między wierszami strasznej historii. „To się musi skończyć”, „będzie jak dawniej”. Przecież od początku finał jest znany. Ale jest jeszcze coś, jest jeszcze jedna, równoległa opowieść.
„W lesie wiedeńskim wciąż szumią drzewa” to świetna książka. Warto ją przeczytać w każdej chwili, a piszę teraz ośmielony tym, że „Kultura Liberalna” zreferowała ten reportaż niemal półtora roku po premierze. Skoro tak, to wolno mi zrobić to z trzyipółletnim poślizgiem.