Powrót siedmioosobowego ansamblu z Wellington w Nowej Zelandii. Fat Freddy’s Drop przedstawia się jako zespół reggae’owo-dubowy, ale zawartość ich czwartej płyty na tym się nie kończy. Zresztą ten dub i reggae nie są zbyt przekonujące.
Nawet w utworach próbujących brzmieć klasycznie, jak „10 Feet Tall”, za dużo do powiedzenia ma wokalista Dallas Tamaira. Muzyce nie brakuje głębokiego, pulsującego basu, ale zespół nie może się rozpędzić, bo co rusz kolejną zwrotkę i refren dorzuca Tamaira, facet z trochę nosowym, wysokim głosem podobnym do Lenny’ego Kravitza.
Lepiej wypadają bluesowe wycieczki w „Wairunga Blues” i „Novak”, smolistych utworach z wyrazistą pulsacją i przesuniętymi akcentami. W zadumę wprawia „Razor”, która więcej wspólnego niż z z „Kroczącą brzytwą” Petera Tosha ma z Depeche Mode, a nawet duetem Seal – Adamski i jego przebojem „Killer”. Znów trochę zbyt popisowa, ozdobna jest partia śpiewana przez Tamairę. Najlepiej wypada „Wheels” z technologicznym, syntetycznym fundamentem – to dużo jaśniejszy utwór, prawdziwa piosenka i singlowa ozdoba albumu. Kapitalnie śpiewa tu Tamaira, który (w końcu!) wprowadza słuchacza w trans, zapętla swoje frazy.
Przy zespole o takim sładzie i tworzącym kompozycje nawet ponaddziesięciominutowe ważne jest to, by muzycy umiejętnie używali repetycji, nie bali się transowego podejścia do muzyki. To trudne, ale niezbędne. Tymczasem władzę nad niezłym „Cortina Motors” przejmuje płaski, house’owy rytm. Piosenka nabiera rozpędu dopiero w ostatniej ćwiartce.
Za to rozbłyskiem talentu jest balladowe, odarte z rytmu „Makkan”: „I can take you higher/ if you let me try again”, zaczyna banalnie Tamaira. Zbudowany na rozmarzonej gitarze i eleganckich interwencjach sekcji dętej utwór przypomina najbardziej introwertyczne, poetyckie produkcje jazzrockowego Pink Freud. Daleko od dubu i reggae, ale nie ma w tym nic złego.
Tekst ukazał się 17/2/16 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji