Te ledwie 11 minut wydanych na płycie CD, kasecie i winylu nagrało troje ludzi. Tomek gra tu na gitarze i śpiewa znacznie mniej niż w The Stubs. Główną wokalistką jest Magda, też grająca na gitarze. Skład uzupełnia perkusista Maciek (grający m.in. w Hard To Breathe i Test Prints).
Są jeszcze schowane z tyłu partie basu (producent Marcin Klimczak; w porządku, czworo ludzi). To ekstatyczny, korzenny, bluesowy rock and roll grany często na gitarze akustycznej czy dobro o metalicznym brzmieniu. Tajemnica jest w prostocie, w tym, że – jak wieki temu – gra się z najbliższymi sobie ludźmi. „Razem mieszkamy, pracujemy i gotujemy. Siedzimy w tej pieprzonej kuchni, gramy sobie na gitarach i śpiewamy”, mówią członkowie zespołu.
Zapowiada się to może ostro, ale dzięki zdjęciu przesterów brzmienie jest lżejsze, właśnie bluesowe. W mijającym roku nie tylko w kraju furorę zrobił zespół The Feral Trees, czyli lżejsza i lepiej śpiewająca (Moriah Woods) odsłona punkowo-rockowego Hidden World – takie dark country, ballada, zupełnie nierockowa rzecz. Fertile Hump to co innego. Tu wciąż liczy się zawadiacki, rockandrollowy klimat, on jest punktem wyjścia i dojścia, choć najlepsze tu „Oh Wine” jest np. podbitą country balladą. Mogłaby ona być ścieżką dźwiękową do podróży zdezelowanym i za wolnym autobusem, którym ktoś próbuje uciec przed własnym życiem życiem – czy to w Ohio, czy w Bieszczadach albo na rubieżach Mazowsza (którychkolwiek).
Albo taka wymiana zwrotek w piosence o porzuceniu wygodnego życia: „My girlfriend lives downtown and I live in her heart” oraz „My boyfriend lives in a van and I’m selling T‑shirts of his band” („Whore And A Bum”). To są cztery piękne, mądre i dające pociechę w codziennym kołowrocie piosenki. Proszę o więcej.
Tekst ukazał się 9/12/15 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji