Druga płyta warszawskiego tria wywodzącego się ze sceny rockandrollowej, ale grającego w dużej mierze akustycznie.
Za wokale i gitary odpowiadają Magda Kramer i Tomek Szkiela (którego zespół The Stubs zakończył w zeszłym roku działalność), bębni Maciek Misiewicz. Lubią mocne, ale smutne, a przede wszystkim bluesowe utwory o nieidealnych związkach i niesprawiedliwym świecie.
Blues i punk rock, ogień i luz są w ich przypadku naturalne i autentyczne. Na polskiej scenie ich angielski jest jak miód na serce, a pozornie niedbałe podejście muzyków do roboty jawi się jako atut. Podobnie jak metaliczne brzmienie gitary dobro oraz nosowy i zdarty wokal Kramer. Wokalnie świetnie się uzupełniają ze Szkielą.
Są jeszcze wystylizowane teksty. Kramer i Szkiela są w nich jak para starców sarkających na świat, który nie chce ich kochać, a może jak niepewne siebie nastolatki: „No one cares/ nobody ever cares/ and it feels so good” („It Feels So Good”). Czasem jednak nawet ich bohaterowie czują, że muszą działać. Co jeszcze nie oznacza działania, jak w „Lost and Lonely”: „Oh, in the end it’s not my fault (...) but it would be decent of you to act like a man now”. W „Vultures” wzrusza mnie fragment, w którym skarżą się: „Evil world wants to steal what’s mine/ for a second time now”. To może jedyny problem „Kiss Kiss or Bang Bang”: drugi raz. Wiem, gdzie już to słyszałem – na pierwszej płycie.
Zespół zaczął długą krajową trasę, proponuję zatem posłuchać na żywo.
Tekst ukazał się 5/10/18 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji