Australijczyk Fraser A. Gorman to kolega artystki znanej i cenionej – Courtney Barnett. Ta jest zelektryfikowana, bardziej hipsterska od Van Etten, ale Fraser to klasyczny singer/songwriter z gitarą w łapie. Ktoś w rodzaju Cassa McCombsa.
„Big Old World”, pierwsza piosenka na debiutanckiej płycie, przynosi melodykę a la „Przeżyj to sam” Lombardu, granie akordami na akustycznej gitarze i sporo pogłosu na mikrofonie. Klimat jest rodem z lat 60. i 70., w tle śpiew ptaków, dużo przestrzeni, nastrój swobodny, po prostu folkowo-country’owy lo-fi. Kolejne numery, już od drugiego „My Old Man”, trochę komplikują sprawę, Gorman prezentuje się niczym Bob Dylan przechodzący od etapu akustycznego do elektrycznego.
Słychać skrzypce, gitarę elektryczną i perkusję, rajską pedal steel guitar, są miękkie klawisze, zdarzają się trąby (w „We’re All Alright” grają motyw, który nie chce się od człowieka odczepić). „Broken Hands” jest żywe, „Mystic Mile” senne, ale wszystkie te utwory mają bardzo ładne, tęskne melodie. Poziom emocji jest równy i niewygórowany, ale szczególnej rozkoszy dostarcza słodkie „Never Gonna Hold You (Like I Do)” zaczynający się od wspomnienia dwuosobowego relaksu na plaży (czy słyszał to Devendra Banhart?). W ogóle z tą płytą należy udać się na plażę. Via pustynia.
Mieszkającemu w Melbourne 23-letniemu Gormanowi trochę jeszcze brakuje do Barnett, chaotycznej, dzikiej i autoironicznej. Ma jednak sporo okazji do nauki – Courtney, która jest wśród wydawców albumu Gormana, zagrała w wideoklipie do „Shiny Gun”.
Tekst ukazał się 7/7/15 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji