32-letni stary jazzista Radek Duda (rodzina Joanny i Tomasza) wymarzył sobie spektakl muzyczny. Bajkowa fabuła, takaż muzyka. Oto tancerka nihon buyou Hana Umeda (czy słyszą państwo jej obecność?), oto wokalistka ponoć znikąd – Lula, do tego ekipa warszawskich młodych jazzmanów. Grających przystępnie, melodyjnie i na wielkim poziomie.
Piosenki są różnorodne – tu cygańska gonitwa („Bastards”), tam eteryczna kołysanka („Lullaby”), ale wręcz rozdzierające są prawie-tylko-wokalne miniatury: japoński „Fish Trade”, wsparty kalimbą „Come”, glockenspielem – „You May Try”. Wyspa skarbów. Duda mówiąc: realizm magiczny, ma na myśli raczej słowa (są teksty i jest „historia”) niż muzykę.
Słowa są po angielsku, francusku (i ogryzek po polsku; wszystko można wyczytać w pięknej książeczce-plakacie), a w treści sny, drzwi, zaułki. Bohater płyty Terry porusza się po obcym, zagadkowym mieście, raz ucieka, raz to jemu coś umyka. No, nabiega się biedaczek. Aura tajemniczości i pomieszane języki trzymają słuchacza na dystans, w roli dziecka słuchającego baśni. Pielewin, nie wiedząc o tym, objaśnił, czym jest świat Frozen Bird: „Wobec niepojętej doskonałości jej urody ogarniał mnie smutek, wiedziałem, że sięgnąć po nią spragnionymi rękami byłoby równie bezsensowne, jak próby czerpania kuchennym wiadrem wieczornej zorzy”.
Tekst ukazał się 29/3/12 w „Dużym Formacie” – w portalu więcej recenzji