Ładnie wydany powrót jednego z najlepszych zespołów polskich lat gitarowych. George Dorn Screams gra od ponad dekady i jest obecnie w trakcie drugiego życia. Po trzech albumach śpiewanych przez Magdę Powalisz po angielsku „Ostatni dzień” z 2014 r. rozpoczął okres polski George Dorn Screams.
Punktem wyjścia tamtego albumu były stare polskie filmy. Teraz grupa z Bydgoszczy idzie głębiej w delikatne, rozmarzone utwory, w których gitara jest roztopiona w pogłosach, a sposób śpiewania i tembr głosu Magdy Powalisz dają iluzję, że to dźwięk klawiszy. Mimo ogrania perkusisty Marcina Karnowskiego w cięższej, bardziej transowej muzyce – ta płyta jest piosenkowa, lekka.
Gwiazdą jest chłodna, zdystansowana Powalisz. W utworze „W cieniu”, wokalistka trochę za bardzo przypomina Katarzynę Nosowską w wersji z połowy lat 90. To coś jak pożar w środku ciała. Głos na zewnątrz jest beznamiętny, samogłoski przeciągane na jednym dźwięku, ale znać, że w środku się gotuje. Codzienna maskarada ludzi nieśmiałych oddana w śpiewie.
Większość tekstów napisała Emilia Walczak. Nie jestem do niej przekonany, bo z trudem znoszę frazy w rodzaju „Doglądam swoich nieszczęść jak młodych źrebiąt” („Smutki”). Cóż, w poezji wszystko jest możliwe, ale nomen omen, konia z rzędem temu, kto udokumentuje istnienie starych źrebiąt. Więcej porównań: „za oknem chmury jak wspomnień strzęp”, „lato nabrzmiewa jak sierpniowy owoc”... Pojedyncze teksty Powalisz i Karnowskiego są nie gorsze. Najlepszy tekst Walczak to pierwszy na płycie z refrenem „Liczę do stu/ wracaj tu”.
W stylistyce George Dorn Screams nie ma przełomu – to rzetelne rockowe granie z dodatkiem melancholii. Gitarzysta Radosław Maciejewski szczególnie dobrze gra w piosence tytułowej, gdzie oderwać się od ziemi nie pozwala mu tylko mocny i regularny bas Wojciecha Trempały. GDS przynosi ładne piosenki, tylko i aż. Chciałbym jednak, żeby grupa wyciągnęła radykalne wnioski ze skupionego, minimalistycznego grania w zamykających płytę „Począstkach”. Chwila, gdy Powalisz śpiewa: „Przez szyby świt wpada, świt wpada jesienny” i zanurza się w elektronicznej mgle, to najlepszy moment płyty. Więcej!