Napisałem sobie recenzję Gossip, w mękach tak dużych jak format, bo płyta nudna jak flaki z olejem. Gdy zadowolony udałem się do redakcji, redaktor Sankowski oświecił mnie, że on sam napisał już tydzień wcześniej o tej płycie. Padłem więc ofiarą cyklu produkcyjnego. Tym bardziej jednak Gossip powinno paść moją ofiarą.
W „24 Hour Party People” jest scena, gdy szefowie firmy płytowej przy stole za kilkadziesiąt tysięcy funtów słuchają demówki albumu Happy Mondays. Zaczyna się utwór, bit, melodia, takie sobie to wszystko, „zaraz wejdzie wokal”, lecą sekundy, „gdzie ten cholerny wokal?” – i wtedy okazuje się, że demo jest nagrane bez wokalu. To samo z nowym Gossip. Lecą kolejne numery, słabowite, wątłe, i wciąż czeka się na moment, gdy muzyka porwie. Ten moment do samego końca nie przychodzi. Wyobrażałem sobie energię i ostrość, a tu taki windziarski popik. Rok temu wokalistka Beth Ditto nagrała świetną epkę z Simian Mobile Disco – dziś słyszę dziewczynę, która bez przekonania męczy melodie już sto razy zaśpiewane przez najgorsze zespoły świata. Gossip „nawróciło się na pop” (producentem jest Brian Higgins), który natychmiast po wysłuchaniu płyty wylatuje z głowy. W całości. Do przyjęcia są może utrzymany w średnich tempach, zagrany na maanamiarskiej gitarze „Into The Wild” i funkowe „Horns”. Zapominają się tak samo prędko jak cała reszta.
Teksty pustawe, ale podoba mi się gra słów w refrenie „Involved”: „I’m not in love with you, I’m just involved with you”. Niestety, poza tym słuchacza czeka przedzieranie się przez muzeum popowego banału: „it’s now or never”, „you gotta try, try, try”, „I gave you so many chances”. Na drugiej płycie wydanej w dużej wytwórni Gossip są jeszcze bardziej zagubieni niż na pierwszej. Ale podobno są efektowni na koncertach...