Długo oczekiwany album zespołu trębacza Antoniego „Ziuta” Gralaka (kariera od Tie Break po YeShe). Nagrania w większości powstały jeszcze w 2011 roku w analogowym studiu w Rogalowie, pod okiem Wojcka Czerna.
Obecne wcielenie Graala – bo zespół wydawał płyty jeszcze w latach 90. – zaczynało w kwartecie Gralak, Rzepka, Szymkiewicz, Darek Sprawka (tuba i puzon), obecnie składa się z dziesięciu osób. Obok sekcji dętej z plejadą mistrzów jazzu nie tylko improwizowanego (Bronek Duży, Klaudiusz Kłosek, Alek Korecki, Marek Pospieszalski) gra dwoje perkusistów: Ola Rzepka oraz Arek Skolik, basista Locko Richter i Jacek „Budyń” Szymkiewicz odpowiedzialny za śpiew i teksty.
Ten ostatni pisze: „Jestem na tej płycie cegiełką jedną z wielu. I może i słychać mnie wyraźnie, bo głos mam mocny. A śpiewam do mikrofonu. Ale to przypadłość wokalistów zwyczajna. Jak ruda kita u lisa albo para znad gotującej się wody. Na tej szczególnej płycie jestem cegiełką, jedną z”. Budyń ma świetną passę – niedawno ukazała się płyta „Kurosawosyny” Babu Króla, na którą napisał jedne z najlepszych swoich tekstów w karierze. Tu, jak na zespół w głównej mierze jazzowy, liryki jest wyjątkowo dużo, ale szczególną uwagę zwracam na piosenki.
Bo Graal gra piosenki – sporo jest słów, improwizacji mało, za to dużo kapitalnych motywów, długich fraz, kapitalnie zagranych rytmów. W pełnym groove’u „10 000 ton” pomaga w tym nawet flet. „Substancjonalne” czy „Hau hau” to dłuższe formy cierpliwie poddające się słownym igraszkom Budynia. Odwrotnie jest w rozbrykanych „Rewolucjach”, a utwór tytułowy łączy hipnotyczny rytm z „zaślinionym”, ekspresyjnym wokalem, wszystko pełne potwórzeń, zapętleń. Na listę ulubionych utworów wciągam te piosenkowe – zrelaksowane „K jak go go”, gdy Budyń chwyta za gitarę, a orkiestra prowadzi go rozkosznie długimi frazami, oraz pełnego werwy „Drona”, w którym to wokalista próbuje nadążyć za energią zespołu grającego kapitalne, piękne frazy. Trzeba posłuchać.
Tekst ukazał się 16/6/15 w Wyborcza.pl/kultura – tamże więcej recenzji